Garou odwiedził Trójmiasto i zagrał koncert w Gdynia Arena. Największe hity – były, utwory francuskie jak i angielskie – były, śpiewanie z fanami, żarty i tańce – były. Innymi słowy, wszystkie składniki dobrego koncertu.
Po godzinie 19:00 zgasły światła i… lektor podziękował wszystkim sponsorom: poczynając od koncertowych, a kończąc na sponsorach wyposażenia garderoby. Jakby banery reklamowe rozwieszone na hali nie były wystarczające. Po tych podziękowaniach zaczął się koncert.
Po pierwszej piosence Garou zwrócił się do publiczności po polsku, dziękując za aplauz i obecność. Nic dziwnego, że znał kilka słów w naszym języku, bo nie był to jego pierwszy koncert w Polsce. Mimo tego jakoś tak milej na sercu się robi, gdy usłyszy się zagranicznego artystę mówiącego po polsku.
– Kochacie bluesa? Bo ja bardzo. – Tak muzyk zapowiedział utwór „Le blues dans le sang”. Jednak zanim zaczął śpiewać chciał się napić, a podnosząc butelkę zastanawiał się czy będzie w niej polska wódka. – Kiedy śpiewałem w barach nie było wody, zdarzała się whiskey czy inne takie.
Na koncercie nie odpowiadały mi porozkładane siedzenia na płycie, czyli miejscu gdzie zazwyczaj się stoi/tańczy. Garou także się to niezbyt spodobało i zaprosił wszystkich do tańca i bliżej sceny. Po małej zachęcie spora część widowni wstała i tańczyła w rytmie: „I put a spell on you”. To jedna z najlepszych piosenek tego wieczoru, a wykonana na żywo pobiła swój studyjny odpowiednik. Świetnie wykonane zostały także utwóry „If I Ain`t Got You”, „Lonely Boy” oraz jeden z największych hitów „ Seul” w bardziej rockowej wersji.
Pomiędzy kolejnymi kawałkami Pierre Garand, bo tak brzmi prawdziwe imię muzyka, przedstawił po krótce historię swoich muzyków. Kiedyś wykonywali utwory Elvisa Preslay’a. Od wspominek muzycy przeszli do grania. Garou postawił kołnierzyk i zaczął śpiewać „A Little Less Conversation”. Chrypa w głosie muzyka idealnie wpasowała się w legendarną piosenkę.
W pewnym momencie na scenie został tylko wokalista z gitarą. Zaczął śpiewać po kilka wersów i kazał powtarzać te dźwięki publiczności. – Jesteście świetni, chcę mieć was w zespole. Zaśpiewacie w każdym języku, bo ja nawet nie wiem w jakim śpiewałem. – Fakt, w pewnym momencie artysta wydawał z siebie słowa, których nie ma w żadnym słowniku, choć trzeba przyznać, że nadal brzmiało to dobrze.
Garou nie tylko śpiewał i rozmawiał z publicznością. Muzyk zszedł ze sceny i z kilkoma wybrankami zatańczył. Na koniec po oklaskach, a nawet tupaniach i piskach artyści wyszli na dwa bisy – jeden w języku francuskim, drugi angielskim.