Zespół Coma na ostatnim Woodstocku zebrał 700-tysięczną publiczność. Nie dziwi więc, że w niedzielę gdyński Pokład był wypełniony do granic możliwości.
Zaczęło się długim instrumentalem, który przygrywał w trakcie naprawiania usterki technicznej. W końcu usłyszeliśmy głos wokalisty Piotra Roguckiego i utwór „ORh+”. Grupa zaprezentowała przekrój materiału z kilku albumów. Zabrzmiało m. in. „Spadam”, „Angela” czy „Deszczowa piosenka”.
Coma lubi eksperymentować na koncertach i grać piosenki w innych aranżacjach. Ich występ to zupełnie coś innego niż słuchanie utworów z płyty. Przykładem jest „Chaos kontrolowany”, który wykonali w Gdyni. Aranżację należy jednak zaliczyć do tych, nieudanych.
Po półtorej godzinie zespół zszedł ze sceny, a fani zaczęli klaskać, domagając się bisu. – pomagali sobie gwizdami i tupaniem. W końcu Coma wyszła na scenę i zagrała trzy piosenki. Na sam koniec usłyszeliśmy „Schizofrenię”, również zagraną w innej aranżacji. W trakcie bisów jedna z fanek zaczęła płakać, nie wiem czy piosenka coś jej przypomniała, czy po prostu muzyka grupy aż tak intensywnie działa na słuchaczy…
Zazwyczaj frontman zespołu Piotr Rogucki dużo mówi do publiczności. W Pokładzie jednak kontakt z fanami był bardzo ograniczony. Przywitał się słowami : – Wyczuwam tutaj pozytywną energię, postaramy się jej nie zepsuć. Usłyszeliśmy także znaną z koncertów zachętę do klaskania i tańczenia – Ręce, ręce do góry. To wy nadajecie rytm. I to w zasadzie była cała interakcja z publicznością. Kontaktu z fanami zabrakło nie tylko mi, ale też innym uczestnikom koncertu. – Mógł więcej do nas mówić, przyznał koncertowicz Daniel.
Większość publiczności stanowili fani Comy, którzy dobrze się bawili. Byli też tacy, którzy nie okazywali entuzjazmu. Tej muzyki nie da się kontemplować w ciszy i na baczność, więc nie rozumiem zachowania tzw. słupów koncertowych. Stać bez ruchu przez prawie dwie godziny, wydaje się stratą czasu. Tym bardziej, że bilety nie należały do najtańszych.
Anna Polcyn/mat