– Choć zakochałem się w Hawanie, to czas kiedy mieszkałem w Gdyni wspominam z rozrzewnieniem. Było wtedy szaro, ale ciekawie, mówił w Radiu Gdańsk profesor Maciej Świeszewski z Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. W Gdyni Głównej Osobistej opowiedział Piotrowi Jaconiowi o latach spędzonych w Gdyni oraz o kulisach zamieszania z jego obrazem „Ostatnia wieczerza”, który nie dojechał do Mediolanu na światową wystawę Expo.
Artysta opowiadał jak z Sopotu, przez Hawanę na Kubie trafił do Gdyni. – Tak się złożyło, że urodziłem się w Sopocie, moi rodzice trafili tu po wojnie. Tata poznał mamę i później na świat przyszedłem ja. Trafiliśmy do małego domku na Malczewskiego. Spędziłem tam najcudowniejsze chwile w moim życiu, chociaż żyliśmy bardzo skromnie. Tata dostał z pracy propozycję wyjazdu do Hawany. Po roku pojechaliśmy na Kubę całą rodziną. Tam doznałem szoku i olśnienia – te kolory, ten rozmach, te samochody. To było coś niebywałego. Ci ludzie, tacy radośni, czyści, zadbani, piękne dziewczyny. Nawiązałem wtedy mnóstwo przyjaźni. To był raj. Trwało to cztery lata.
Później malarz wrócił z siostrą do Gdyni, ponieważ tam jego ojciec dostał mieszkanie służbowe. Choć, jak mówi Gdynia wydawała mu się wtedy szara w porównaniu z Hawaną, to wspomina te czasy z pewnym rozrzewnieniem. – Najpierw chodziłem do drugiego liceum w Gdyni, które niestety później musiałem opuścić. Wytrwałem w tej szkole dwa lata. To były też ciekawe czasy, żyliśmy Beatlesami, nowinkami technicznymi. Następnie trafiłem do trójki i za to bardzo dziękuję Bogu. Zrobiłem w tej szkole maturę. Muszę przyznać, że nie byłem wybitnym uczniem. To liceum było „luźne”, chodziła tam tak zwana „bananowa młodzież”, coś kapitalnego. Za każdym razem, jak jestem w Gdyni i przechodzę obok trójki, to serce mi się ściska.
Profesor Maciej Świeszewski opowiadał też o obrazie „Ostatnia wieczerza”, który miał jechać na wystawę Expo do Mediolanu. W ostatniej chwili został jednak wstrzymany. Zdaniem artysty to tylko dodało mu popularności. – Mam nadzieję, że jednak zostanie wystawiony w pawilonie polskim, dlatego że wszystkie argumenty, z którymi się spotykam są nieprawdziwe i kłamliwe. Zostałem zaproszony na Expo w grudniu, wszyscy wiedzieli jaki to jest obraz. Na dwa tygodnie przed otwarciem Expo wszystkie rzeczy były ustalone. Wszystko się zgadzało, nawet ustaliliśmy, jaką drogą ma być wieziony. Zamówiłem ciężarówkę, co więcej mój obraz bardzo dobrze wpisywał się w ideę wystawy i samego Mediolanu. Miałby tam wspaniałe towarzystwo – Rubens, Leonardo da Vinci…
Artysta podkreśla, że za wypożyczenie obrazu nie miał zamiaru brać pieniędzy. – Jeśli chodzi o koszty, to za wypożyczenie obrazu nie miałem zamiaru brać złotówki, bo sama idea wystawy bardzo mi się spodobała. Malowałem go za darmo, nie sprzedałem, chociaż mogłem. Natomiast wszelkie koszty rusztowań i transportu pokryłem sam. Niestety życie mnie uczy, że nie trzeba być naiwnym.
Świeszewski jest oburzony sytuacją. – W dniu wyjazdu, kiedy się o wszystkim dowiedziałem wróciłem do domu w lekkim szoku. Przecież oni wiedzieli jakich wymiarów jest ten obraz, jak i kiedy jedzie i ile to będzie kosztowało. I kiedy wstrzymano mnie w drodze na lotnisko, pojechałem do domu, wyszukałem moją nagrodę Totus Tuus za wybitne osiągnięcia w dziedzinie sztuki chrześcijańskiej, którą dostałem od prymasa Józefa Glempa i wysłałem to do ministerstwa. Nastąpiła straszliwa cisza. Następnie okazało się, że nie odpowiadały wymiary obrazu – 5×9 metrów. To też jest kolejne kłamstwo, bo dwa tygodnie wcześniej byłem na rozmowach technicznych i wszystko było w porządku.
Malarz uważa, że nie ma sensu dyskutować z ludźmi, którzy podjęli decyzję. – Trudno, nie będę boksował się z ludźmi takiego formatu, którzy nie potrafią powiedzieć „przepraszam”. Nie podejrzewam wysokich urzędników o jakieś kłamstwa. Po prostu ktoś miał widzimisię, może komuś się nie spodobało. Dostałem propozycję, żeby wystawić inny obraz. Powiedziałem, że nie mam do nich zaufania. Zawiedli mnie na każdej płaszczyźnie.
Profesor przyznaje, że zdawał sobie sprawę, że obraz będzie wzbudzał wiele kontrowersji. – Odzwierciedla również moje rozterki i poszukiwania, ale zaznaczam, że dyskryminowanie jakiejkolwiek religii nie leży w moich zamiarach. Szanuję duchowość każdego człowieka i jest to dla mnie nietykalne. Ja, artysta żyjący na przełomie XX i XXI wieku, zadałem sobie po prostu pytanie, czy mogę wyobrazić sobie taką scenę, przy całym napływie tabloidów, różnych dziwactw, które się pojawiają, bo żyjemy w czasach nieprawdopodobnego zamętu duchowego. Niedługo może będziemy brali śluby z żyrafami. Czekam na to z przerażeniem.
Maciej Świeszewski wyjaśnił też, dlaczego sportretował swoich gdańskich znajomych. – W Trójmieście mieszkałem kupę lat, tutaj były moje przyjaźnie, myśmy się tutaj wychowywali, dyskutowali, rozmawiali. Dlatego chciałem uwiecznić tych ludzi. Namalowałem samych moich tak zwanych „przyjaciół”. Przez to mam same kłopoty, bo gdybym umieścił innych, to pewnie miałbym same profity. Poszedłem za głosem serca i instynktu. Mój obraz pochodzi z Gdańska. Malarz ma w planach zrealizowanie obrazu „Sąd Ostateczny”. Przyznaje, że sama idea powstawała przez wiele lat i ma już pierwsze szkice.
Posłuchaj całej audycji:
mar/mat