Zamienił jarmułkę na czapkę z daszkiem. Brodę zaprzyjaźnił z golarką. Muzyczne show jak robił, tak robi nadal. Matisyahu po raz kolejny zagrał dla polskich fanów i ponownie dał z siebie wszystko.
Matisyahu, czyli po hebrajsku dar od Boga. Czy faktycznie niebo było bliżej nas w środowy wieczór w klubie B90? Na pewno było widowiskowo i profesjonalnie. Fascynację żydowską kulturą i folklorem wciąż możemy odczuć w brzmieniu Matisyahu. Jednak od dłuższego czasu artysta bawi się dodatkowo elektronicznym brzmieniem.
Większość muzyków reggae balansuje tylko w obrębie tego gatunku, stawiając na jeden kolor klocków. Matisyahu do swojej budowli dodaje różnokolorowe elementy. Co daje spójną i interesującą całość. Dodałabym, że nawet intrygującą. Wydawałoby się, że reggae, elektronika, rock, beatboks i rap kompletnie do siebie nie pasują. Błąd. Wczoraj Matisyahu nam to udowodnił po raz kolejny.
Podczas koncertu w B90 nie zabrakło największych przebojów Amerykanina. Fani oklaskami i okrzykami okazali swoje zadowolenie słysząc „Jerusalem” i „One Day”. Entuzjazmu nie zabrakło także podczas takich utworów jak „Youth”, „Aish Tamid” oraz „Live Like a Warrior”.
Ale nie tylko muzyka, wokal i teksty piosenek składają się na sztukę Matisyahu. Światło również jest ważnym elementem jego show. To ono dopełniało koncert i decydowało o atmosferze. Środowy wieczór stał się klarownym i ciekawym przeżyciem, dotykającym wszystkich zmysłów. Świeże spojrzenie na muzykę i teksty wnoszące pozytywne, jasne światło w życie słuchaczy.
Z tego koncertu chyba nikt nie wyszedł niezadowolony. Niektórzy wyszli jeszcze szczęśliwsi niż inni. To ci, którzy uścisnęli dłoń muzyka i byli z nim na scenie podczas bisu.
Jako młodzieniec Matthew Paul Miller (prawdziwe nazwisko Matisyahu) dużo podróżował i na nowo odkrywał żydowskie korzenie. Zafascynowany religią po poznaniu pewnego rabina zmienił życie oraz imię. Później zaczęła się jego fascynacja muzyką. Zrozumiał, że poprzez reggae i hip hop jest w stanie wyrażać emocje. W 2004 roku artysta wydał debiutancki album „Shake Off the Dust… Arise”. Na kilku pierwszych płytach utwory były bardzo związane z jego wiarą, a on sam na koncertach nosił jarmułkę i chasydzką brodę. Od wydania „Spark Seeker” z 2012 roku Matisyahu zaczął eksperymentować z elektronicznym brzmieniem.
Anna Polcyn