Islandia to przepiękny, niesamowity i dziwny kraj. Reykjavik, jak na stolicę europejskiego państwa, kameralny, cichy (nie licząc licznych robót budowlanych) i żyjący własnym, nieco sennym życiem… Po dotarciu do Reykjaviku wieczorową porą, zameldowałem się w hotelu i udałem na mały rekonesans. Ponieważ mieszkałem w centrum, do prawie wszystkich charakterystycznych miejsc miasta było blisko.
Już pierwszego dnia natknąłem się na słynną budkę z hot-dogami, w której „stołowali” się miedzy innym Bill Clinton i Robert Makłowicz. Hot-dog niemalże zwyczajny. Zimna bułka, ciepła parówka, prażona cebula i trzy rodzaje sosów. Od naszych hot-dogów różni się tylko tym, że parówka jest z baraniny. No i ceną. 11,67 PLN. Sporo, biorąc pod uwagę, że podobnego można zjeść w Polsce za 3 złote.
Sklepy płytowe. Inny świat. Wyglądają w większości jak kawiarenki pełne płyt. Obsługa częstuje kawą, można zdjąć folię z płyty, posłuchać, a kupując dostanie się nowiutki egzemplarz. Wybór niesamowity, a obsługa niezwykle profesjonalna. Efekty zakupów na antenie Radia Gdańsk.
„Stanowisko” do odsłuchu płyt w jednym ze sklepów.
Przy głównych ulicach Reykjaviku jest sporo klubów. W każdym gra muzyka, choć nie zawsze na żywo. Ale koncerty trafiają się często. Wystarczy wpaść wieczorem np. do jednego z hosteli, a tam, w części klubowej jazzowy koncert. Potem jam.
Duże koncerty, przede wszystkim gwiazd światowego formatu, odbywają się zazwyczaj w budynku Harpa, który sam w sobie jest atrakcją, świecąc po zmroku kolorami tęczy. Rok temu został uznany za najpiękniejszy budynek użyteczności publicznej w Europie.
Widoki Islandii zapierają dech w piersiach. Namiastka na zdjęciach. Nie trzeba lecieć na księżyc, wystarczy polecieć na Islandię. Polecam.