„Nie ma rutyny umierania”. Wicedyrektor gdyńskiego hospicjum o swojej pracy i pacjentach

Z gdyńskim Hospicjum Św. Wawrzyńca związana jest od początku jego istnienia. Najpierw pracowała jako wolontariuszka, pielęgniarka, obecnie jest wicedyrektorką instytucji. Goszcząc w audycji Gdynia Główna Osobista Urszula Bławat opowiadała o swej pracy i towarzyszeniu pacjentom, którzy mają odejść. – Najważniejsze w naszej pracy jest słuchanie – podkreślała pielęgniarka, w której życiu dużą rolę odebrały przypadkowe wydarzenia. – A mówi się, że w życiu nie ma „przypadków” – dodała z uśmiechem.

PRZYPADEK SPRAWIŁ, ŻE TRAFIŁA DO LICEUM MEDYCZNEGO

Urszula Bławat wybrała liceum ekonomiczne, ale z powodu braku miejsc trafiła do medycznego. – W tej chwili mogę powiedzieć, że bardzo się stało, bo nie widzę siebie w zawodzie ekonomistki. Jestem szczęśliwa, że się tam nie dostałam – opowiada pielęgniarka, która ten zawód uważa za swoje powołanie. W pierwszym momencie była przerażona, bała się odpowiedzialności i bezradności wobec cierpienia, któremu nie będzie mogła zaradzić. Powoli zaczęła odnajdować się w zawodzie, szczególnie podczas praktyk szkolnych.

– Moment przełomowy nastąpił w czasie pracy w szpitalu. Pacjenci byli zależni ode mnie, a ja poczułam się bardzo odpowiedzialna i samodzielna, bo decydowałam o niektórych rzeczach. Kiedy pacjenci obdarowywali mnie uśmiechem i mówili „dziękuję” sprawiali, że czułam się potrzebna w życiu – opowiadała w Radiu Gdańsk.

„PRZYPADKOWE” REKOLEKCJE PROWADZONE PRZEZ ZAŁOŻYCIELA GDAŃSKIEGO HOSPICJUM

Po studiach na Wydziale Pielęgniarstwa Uniwersytetu Lubelskiego wróciła na Pomorze. Najpierw pracowała jako nauczycielka pielęgniarstwa w Kościerzynie, później w Gdyni. – W pewnym momencie zaczęło mi brakować pacjenta. I właśnie przypadek sprawił zmianę, choć mówi się, że nie ma w życiu przypadków. Trafiłam na rekolekcje w kościele na Świętojańskiej prowadzone przez ks. Eugeniusza Dutkiewicza, współzałożyciel ruchu hospicyjnego w Polsce. Zapraszał do pracowników służby zdrowia do pracy w hospicjum. Wtedy jeszcze nie było hospicjum w Gdyni, tylko było w Gdańsku.

To były rekolekcje adwentowe w 1986 roku, a już w styczniu 1987 roku Urszula Bławat zaczęła współtworzyć Hospicjum im. Św. Wawrzyńca w Gdyni. – W Polsce wtedy nie słyszało się o hospicjum. Bałam się, czy sobie poradzę z takim pacjentem, którego się nie ratuje lecz mu się towarzyszy – mówiła pielęgniarka.

NIKOMU NIE WOLNO ZABIERAĆ NADZIEI

– Trzeba zgodzić się na akceptację nieuchronności śmierci i akceptację właściwej pory śmierci, tzn. że nie powinno się podejmować nadzwyczajnych działań u chorego w agonii. To są ludzie po zakończonym leczeniu onkologicznym, u których nie stosuje się leczenia przyczynowego, tylko objawowe – wyjaśniała Urszula Bławat. – To są chorzy w stanie terminalnym, którzy zbliżają się do brzegu. Ale nikomu nie wolno zabierać nadziei! Nadziei, że człowiek żyje, że ma jeszcze jeden dzień podarowany. A może będzie jakiś cud? A może wynajdą jakiś lek?

Pielęgniarka podkreślała, że w hospicjum otacza się opieką także bliskich i rodzinę. – Oni przechodzą przez to samo, co pacjent. Często są przerażeni.

NAJWAŻNIEJSZE JEST SŁUCHANIE PACJENTA

– Pierwszą moją pacjentką była pani Maria, która była bardzo życzliwie nastawiona do zespołu opieki hospicyjnej. Pierwsza wizyta u niej trwała godzinę, co jest bardzo dużo, jak na pierwszą wizytę. Wtedy po raz pierwszy odczułam, że dla pacjenta najważniejsze jest bycie z nim, ten drugi człowiek. Nie jest ważna czynność medyczna, np. zmiana opatrunku. Dla niego ważne jest to, że ktoś go będzie słuchał – wyjaśniała pracownica hospicjum. Wspominała, jak bardzo przeżyła śmierć pani Marii, którą opiekowała się u niej w domu i że w jakimś sensie pacjentka wybrała ją, aby jej towarzyszyła w ostatnim momencie życia.

– To, że przeżyłam śmierć osób, którymi się opiekowałam, nie sprawiło, że śmierć moich rodziców była łatwiejsza – przyznała rozmówczyni Piotra Jaconia.

NIE MA RUTYNY UMIERANIA

Jednym z najtrudniejszych momentów w jej pracy była śmierć półtorarocznego chłopca. – Wtedy nie było jeszcze w Gdyni hospicjum dla dzieci. To był nasz pierwszy taki pacjent. Jego mama była w ciąży z drugim dzieckiem. Kiedy chłopiec odszedł, próbowaliśmy jej z lekarzem przez godzinę powiedzieć o śmierci syna, ale nie przyjmowała tego. Nie potrafiliśmy sobie z poradzić z naszymi emocjami. Poprosiliśmy o pomoc księdza – wspominała pielęgniarka.

– Wciąż jest trudno, choć wiele osób mówi mi, że powinnam się do tego przyzwyczaić. Nie przyzwyczaiłam się. Nie ma rutyny umierania. Jest kolejny człowiek, każdy jest inny. Jest kolejna rodzina, każda jest inna. Każde umieranie jest inne – mówiła Urszula Bławat. – Ale robię to, co umiem najlepiej. Po prostu jestem z nimi. Ofiarowałam siebie dla tych pacjentów. Nie jest to łatwe pod względem psychicznym, fizycznym i społecznym, bo czasami ludzie są pozostawieni sami sobie.

WIELKANOC DAJE NADZIEJĘ

– Hospicjum to nie tylko „droga krzyżowa”. Spotykamy się rano w Niedzielę Wielkanocną z pacjentami i jest nadzieja, że to się nie kończy. Idziemy dalej! – zakończyła wicedyrektor gdyńskiego hospicjum.

Posłuchaj audycji:

Marzena Bakowska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj