Tomasz Podsiadły: O pierwszym castingu dowiedział się 25 lat temu z anteny Radia Gdańsk

podsiadly2

Jest aktorem, reżyserem, ale jak mówi – przede wszystkim konferansjerem. Tomasz Podsiadły nie ma jeszcze czterdziestki, ale już obchodzi 25-lecie pracy artystycznej. – Sam się dziwię, ale liczby nie kłamią – mówi w rozmowie z Piotrem Jaconiem w audycji Gdynia Główna Osobista.
Na scenie po raz pierwszy Podsiadły pojawił się jako 14-latek w przedstawieniu „Książę i żebrak” w Teatrze Miejskim w Gdyni. – Nie dostałem tej roli od razu. Musiałem przejść przesłuchanie, o którym dowiedziałem się nomen omen z anteny Radia Gdańsk – wspomina.

DORASTANIE NA SCENIE

Scena go wciągnęła tak bardzo, że w teatrze pracował jeszcze przez pięć sezonów artystycznych. – Wszystkim zależało, żeby była w nim „wysoka jakość produktu” i trzeba było mnie, wtedy jeszcze szczeniaka, trochę wytresować. Ale teraz jestem dyrektorom i aktorom za to bardzo wdzięczny. Byłem zwykłym smarkaczem i nagle moje nazwisko zaczęło pojawiać się w gazetach, zasmakowałem sławy, niestety ze szkodą dla szkoły.

Po maturze Podsiadły trafił do studium aktorskiego przy Teatrze Muzycznym. Ten okres zapamiętał jako jeden z najtrudniejszych w życiu. – Chciałem zdawać do państwowej szkoły aktorskiej, ale moja sytuacja życiowa i rodzinna mi na to nie pozwalała. Jedyną opcją zostania na Wybrzeżu i uczenia się jednocześnie było właśnie studium. Ale męczyłem się – to nigdy nie było zajęcie, które mi się podobało, nie było spełnieniem moich marzeń.

W trakcie nauki dostał angaż w dwóch teatrach. – Przeniosłem się wtedy do Gdyni. I pierwszy raz poczułem, że jestem w miejscu, w którym od lat chciałem być. Gdynia od lat mi się kojarzyła z Teatrem Miejskim, zawsze miałem do niego sentyment.

Tomasz Podsiadły w studiu Radia Gdańsk Fot. Radio Gdańsk/Piotr Puchalski

CHAŁTURZYĆ TRZEBA SIĘ NAUCZYĆ

Teatr wkrótce porzucił dla konferansjerki. Dziś ma na koncie obsługę kilkuset imprez. – Mam wrażenie, że w Polsce nie funkcjonuje to jeszcze jako pełnoprawny zawód – mówi i dodaje, że nie utożsamia tego z chałturą. – Absolutną frajdę poczułem wtedy, gdy stojąc z mikrofonem stwierdziłem, że ludzie słuchają mnie i robią to, co ja sobie życzę. Od wielu osób słyszałem, że chałturzę, od ówczesnego dyrektora teatru, że sobie nie życzy, bym to robił. A moim zdaniem chałturzyć trzeba się nauczyć – to zderzenie z rzeczywistością, tu nie ma garderobianych, suflerów, tego wszystkiego co jest w teatrze.

Pierwsza imprezą, którą poprowadził były zawody konne w Salinie. Jak opowiadał w Radiu Gdańsk, nigdy wcześniej nie czuł takich emocji. – Wszyscy traktują to jako „rzecz dodatkową”, ale mi zaczęło to tak dobrze wychodzić, że przyszedł moment wyboru. Zarówno imprezy, jak i spektakle są zazwyczaj w weekendy i musiałem zadać sobie pytanie: co jest bardziej przyszłościowe, gdzie widzę siebie za 15 lat. To była decyzja związana z wielkim stresem – miałem kredyt i nie miałem nikogo z zewnątrz, który by mi finansowo pomagał – przyznaje.

PRACA TO PRZYJEMNOŚĆ

Decyzji sprzed kilku lat nie żałuje, dziś jest jednym z największych profesjonalistów na rynku. – Było bardzo dużo trudnych imprez – wśród nich np. imprezy integracyjne. Nie przepadam za pijanymi ludźmi. Ale nie jest też tak, że postanowiłem, że będę konferansjerem i nic więcej nie robię – mówi. – Staram się prowadzić imprezy, na które mam ochotę. Uwielbiam rzeczy eleganckie i związane z muzyką klasyczną. To duża przyjemność, że udaje mi się też takie imprezy robić – podsumowuje.

Dominika Raszkiewicz
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj