Totart czyli odzyskiwanie rozumu. Film dokumentalny o studentach z Trójmiasta [RECENZJA]

thumb Plakat 25 lat Totartu

premiera

Premiera filmu dokumentalnego 20.10.2014 w Europejskim Centrum Solidarności
Fot. Archiwum ECS/Grzegorz Mehring

Zbigniew Sajnóg „List otwarty do Bartosza Paducha i Dariusza Dikti autorów filmu dokumentalnego pod tytułem „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu”. Gdańsk, październik 2014

Totart był ruchem literackim, artystycznym i w jakiejś mierze także politycznym.

Okoliczności.
Aby w ogóle rozpocząć rozmowę o Totarcie, trzeba przypomnieć okoliczności, w jakich zaistniał, a w szczególności kilkanaście kwestii o decydującym znaczeniu. Wymienię 10 z nich. Kwestia życia w PRL –w tępym, brutalnym, nienormalnym systemie. Kwestia życia w niewoli (ideologicznej i narodowej) –jako synowie/córki narodu zgwałconego, uznanego za odpad genetyczny, poniżonego, zdradzonego, wyszydzanego. Kwestia masowej zagłady właściwej systemom totalitarnym XX wieku, a w związku z tym dramatycznych pytań o Boga, o człowieka, o cel i sens życia. Kwestia swoistej polskiej „tradycji” przelewania przez kolejne pokolenia krwi za ojczyznę. Kwestia stawania z kamieniami przeciwko czołgom. Kwestia morderstwa dokonanego na księdzu Jerzym Popiełuszko –czyli jawnego, otwartego postawienia sprawy: kto będzie się sprzeciwiał zostanie zamordowany. Kwestia głębokiej depresji i beznadziei –wynik stanu wojennego i wygaśnięcia „Solidarności” w połowie lat osiemdziesiątych. Kwestia dogłębnego poczucia marnowania, przetracania życia, „tracenia najlepszych lat”, poczucia, iż życie skończyło się, nim się zaczęło, więc kwestia bycia straconą generacją (stąd niezwykle mocno przyjął się w Polsce punk rock). Kwestia emigracji – i wszystko, co się z nią wiąże. Specyficzne przeżywanie perspektywy emigracji przez poetów, przez ludzi tworzących w słowie. Także dość szczególna kwestia emigracji do Niemiec –w kontekście zaszłości II wojny światowej –przystąpienia do Spannerów. Wreszcie kwestia katastrofy czarnobylskiej.
Poprzestaję na tym wyliczeniu, choć pominąłem w nim jeszcze kilka kwestii i to pierwszorzędnej wagi, o których uznałem, iż nie miejsce i nie pora jeszcze mówić –w tym filmie.

Aby przybliżyć, sprecyzować, co mam na myśli mówiąc o stawaniu z kamieniami przeciwko czołgom.
Otóż po takim doświadczeniu przychodziła refleksja, że to szaleństwo, że to jest działanie na poziomie człowieka jaskiniowego. Bezsensowne wystawianie się –abstrakcyjne i bezowocne. Na ściśniętym, zdrewniałym gardle śpiewanie „Jeszcze Polska nie zginęła…” Ale z tradycji przelewania krwi za ojczyznę jasno wynikał obowiązek –teraz my byliśmy tym pokoleniem. Nie stanięcie oznaczało zdradę i tchórzostwo.
Kamienie –brzdęk, brzdęk o pancerz polewaczki. Pędem rzucam się w tunel ale patrzę, czy chociaż farba się zarysowała…
Innym razem ktoś z butelką z benzyną zaczajony za rogiem. Dołączam się – ale oni wyszkoleni, mijając budynek patrzą, co się dzieje za węgłem –ostro hamują, płomień idzie po masce i pod spód. Obrotowe sikawy natychmiast go gaszą… Uciekamy jak chyba nigdy w życiu, szał –przez płot, przez boisko. Przecież mają broń.
I myślę, myślę potem –mamy ich palić żywcem?
Pewnego razu, gdy przegrodziliśmy naszą ulicę barykadą i z drugiej strony jakimś wyrwanym ogrodzeniem z łańcuchami, byle czym – jaka euforia, jaka zdumiewająca radość –wolność, kawałek wolności, nasz kawałek ulicy…
Myśleliśmy, owszem, a może należy walczyć z bronią w ręku? Z pistoletem-wykopkiem na miliony sowieckiej tłuszczy. Albo może –dobrą kuszę można zrobić z resora od małego fiata… Z kuszą na bomby atomowe.
Później myślałem –w tych czołgach przecież nasi rówieśnicy, tyle że z innych miast i z wiosek. Zapewne poszli służyć w armii z przekonaniem, że spełnią szlachetny obowiązek obrony ojczyzny, w razie gdyby znów ktoś chciał robić z nas mydło. Rocznikowi, który czas „Solidarności” spędził w wojsku, a więc trzymany z dala od wydarzeń, przedłużono służbę, by użyć ich jako narzędzie stanu wojennego. Za niewykonanie rozkazu –sąd wojenny.
Załatwiano brudne sprawy szczując nas jednych na drugich.

Pozytywizm.
Napisałem niezły wiersz. Jak na utwór zaangażowany – całkiem fajny, w stylu norwidowski. Wiersz z zapytaniem, czy soczewka milicyjnej tarczy rzeczywiście aż tak odwraca obraz rzeczywistości? Podałem wiersz do podziemia, do druku. Nie wydrukowali.
Wprowadzając stan wojenny komuniści nawiązali do pozytywizmu. Zagonienie niewolników na miejsce –ubrali w idee pracy organicznej i pracy u podstaw. W gruncie rzeczy schemat, proste powtórzenie: robotnicy do łopat, studenci do nauki, pisarze do pióra. No.
Że akurat byłem po egzaminie z pozytywizmu –w lot wychwyciłem ich błąd! Bowiem pozytywiści uważali, że socjalizm będzie zgubą dla Polski. Napisałem piękny, prosty artykuł, w nim odpowiednie cytaty. Podałem do podziemia.
Odpowiedź zabrzmiała: „nie wydrukujemy –robotnik tego nie zrozumie.”
Miałem takie chwile –myślałem, że „polish jokes” wcale nie są boleśnie krzywdzące. Stwierdzają fakty.
I tak studiowałem.
W drodze na zajęcia uniwersyteckie przejeżdżałem obok miejsca, gdzie profesor Spanner robił mydło z ludzi. Jadąc na zajęcia i wracając z powrotem. Dwa razy dziennie. Wstęp i posłowie do zajęć z literatury.

Miasto –Masa –Masarnia.
Miasto –Masa –Masarnia, trawestacja manifestu Awangardy Krakowskiej –było hasłem pierwszej akcji Totartu. Zderzało optymistyczne pochwały racjonalności, ładu, konstrukcji, idei społeczeństwa jako dobrze zorganizowanego mechanizmu –z porażeniem jatką XX-wiecznych totalitaryzmów. Za anons tej akcji służyły gipsowe odlewy przedstawiające urwaną ludzką głowę, pomalowane na różowo, z błękitną barwą wypisanym zaproszeniem.
Istotne znaczenie dla „Masarni” miało nałożenie nieznośnego, niepojętego zredukowania człowieka do poziomu surowca przemysłowego –z bieżącym doświadczeniem stawania z kamieniami przeciwko czołgom i z wiszącym nad głowami zagrożeniem sowiecką interwencją. Człowiek poddany tym presjom miotał się między buntem, strachem i nieznośną niemożnością życia w takim stanie.
Szczególnie mocno przeżywałem kwestie Zagłady, metodycznego, rzeczowego, zracjonalizowanego mordu. To nie dawało mi spokoju, było czymś nie do pojęcia, często bywało tematem rozmów.
Nie można było w żaden sposób ułożyć w spójną całość tego, co mówiono nam o Bogu –że jest miłością i jest dobry –z tą niebywałą jatką, z tak ekstremalnym złem. Z tym, że coś takiego było w ogóle możliwe.
Te kwestie były dla „Masarni” kluczowe. Czytałem fragmenty z obozowej prozy Tadeusza Borowskiego i swoje wiersze związane z tematem Zagłady z tomu „12 sonetów równowagi”.
Tam też czytałem manifest o zaprzestaniu rozmnażania –objaw szaleństwa, desperacji i rozpaczy, skoro miłość wytwarza surowiec przemysłowy.
Nie wyobrażałem sobie życia w tym osaczeniu, w jakim byliśmy –i bez uzyskania odpowiedzi na pytanie: dlaczego?
Te Totartowe akcje były wyrastającymi z rozpaczy aktami desperacji przeradzającej się w bezsilne szyderstwo.
Bez odpowiedzi niejako wszystko się rozpadało, nie dało utrzymać –zasady, prawa, przykazania… Przemysłowy surowcu –nie desperuj! Żyj poczciwie!
„Masarnia” była zatem wyrazem życia w dygocie oczekiwania na swoją kolej, na niechybne zmielenie.
Pamiętam, pewnej Wielkanocy byłem na spacerze w oliwskim zoo. W jednym z terrariów spokojnie spał zwinięty wielki pyton. Pracownicy, jako że mieli wolne, zostawili mu na zaś kilka białych myszy. Pyton lubi zapolować, i lubi świeże… Jedna z myszek, mokra od potu, dygotała skulona za kamykiem. Doznałem bezgłośnego szału – chciałem porwać jakiś sprzęt, rozbić to terrarium, zatłuc tego gada. Chciałem dorwać i bić po mordach ludzi, którzy stworzyli tę sytuację.
Później pomyślałem – co ten gad winien?

Jak wtedy myślałem.
Rozlały się totarty. Ludzie przychodzili i rzucali na stos swój ból, próbowali zapełnić żrącą pustkę, ugasić pragnienie, wyratować swoje kruche wnętrza. Gdy dziś spróbowałem się wczuć, przedstawić jakie to było –napisałem tak:
Całą tę kulturę, która przecież nie uchroniła ludzkości, całą tę zatem z założenia wątpliwą wartość, te wszystkie przez ludzkość ustalone wzniosłości, wypracowane konstrukcje, te bezsilne formy –przejrzymy, przenicujemy. Bez kompleksów i bez krygowania się. Jeśli bowiem jest odpowiedź –to trzeba ją znaleźć, nie będziemy ryzykować jej utraty dla zachowania bon tonu. I to nie jest z ideologii –ale bo nie można wytrzymać. A jeśli –być może –rozum tego nie ogarnia, albo nie jest w stanie ogarnąć, rzućmy się mimo niego, na oślep, może gdzieś tę odpowiedź przychwycimy, może rzeczywistość odegnie się, odchyli i może –ukaże się. Na skraj zguby –z niezgody na zgubę.
Albo tak:
Sprowadzeni do poziomu zerowego – niewolników z wydzielanymi racjami pokarmu, sprowadzeni do dna –z tego, co na dnie uklecimy swoją wielkość (często artyści miewają problemy z ego). Uklecimy ze szmat i patyków, z papieru i z tego, co znajdziemy po drodze…
Albo tak:
Z nienawiści do tych nauk pobieranych w sowieckich szkołach, do tego ich tembru, do tego pouczania przez tępaków i gnidy – silnych siłą stojących za nimi morderców. Nigdzie żywej myśli.
Czuję się w bardzo niezręcznej sytuacji – jakbym stawał w obronie tej przeszłości. Ale nie chcę tego. Odciąłem się i przez 20 lat o tym milczałem.
Więc zastrzegam, że opisuję tamto myślenie, tamte wrażenia, uczucia –w doświadczeniu osaczenia, uwięzienia w sytuacji bez wyjścia. I bez odpowiedzi. Objaśnianie tamtej sytuacji i tamtych w niej myśli, działań –nie jest ich pochwałą, ani obroną. Zawsze trzeba ufać Bogu, zawsze trzeba szukać ratunku u Boga.
Od tysięcy lat uczy nas król Salomon:
„W dniu dobrym korzystaj z dobra
lecz w dniu złym zważ:
również ten uczynił Bóg tak samo
Jak tamten (…)”
(7, 14)

1989.
Żyliśmy aktywnie, zjeździliśmy Polskę wzdłuż i wszerz. Spotykaliśmy wielu ludzi. Mieszkając w Gdańsku wiele wydarzeń widzieliśmy z bliska. Po roku 1989 stopniowo, acz szybko przekonywaliśmy się o prawdziwym charakterze następujących zmian.
Oto dwa epigramy z tomu pod tytułem „Parnas zimowy”.
* * *
Mazowiecki w średniowieczu sprowadził krzyżaków
dziś sprowadza niemiecki kapitał.
Pomódl się Polaku.
Rapallo.
To już po Rapallo
bawcie się chłopczęta,
po berku najważniejsza gra jest
w prezydenta.
(w roku 1990)
W rozmowie w redakcji „Tygodnika Literackiego”, wiosną 1991 roku, wypowiedziałem się tak:
„Robert Tekieli: – Niby jest OK – kto ma pieniądze, ma informację, jest najsprawniejszy. Ale u nas to nie jest efekt wolnej gry o te pieniądze, tylko zaszłości historycznej: swego czasu to komuniści ukradli pieniądze społeczeństwu. Ponadto brak „tkanki społecznej”, nie ma silnych stowarzyszeń, ba, tradycji stowarzyszeń. Ludzie nie wiedzą w jaki sposób można oddziaływać na państwo. Będzie niewesoło, jeżeli nie powstanie w tym kraju ruch, który będzie za pomocą metod „okołosystemowych” takich jak referenda, przeciwdziałać najdrastyczniejszym ograniczeniom wolności. (…)
Janusz P. Waluszko: –Jest jeden jedyny przypadek referendum, którego w dodatku nikt poważnie nie potraktował, mimo zdecydowanej woli społeczeństwa –myślę tu o Żarnowcu. I jak tu mówić o demokracji. Jeżeli forma referendum nie jest traktowana poważnie, to ludzie mają już tylko jedno wyjście –bomby. Czy o to chodzi? To jest przecież nonsens. Czy oni mają się zorganizować w armię zbrojną, która pokona armię zbrojną tego państwa…
Zbigniew Sajnóg: – Ale Jany, nie mów tak, bo zaraz powiedzą, że to my chcemy wieszać. Kiedy uprzedzamy o zagrożeniach nikt nam nie wierzy.(…)
Efektem tego wszystkiego, o czym mówiliśmy dotąd jest to, że ludzie w wieku aktywnym przebywają w „stanie wyjeżdżam”. (…) Ci ludzie, którzy decydują dziś o tych wszystkich sprawach w tym kraju, doprowadzają do tego, że w pewnym momencie przyjdzie taki dzień, kiedy już po prostu reszta powie: „do widzenia, mamy was gdzieś”.
Janusz P. Waluszko: – Przecież oni już to mówią.
Zbigniew Sajnóg: – Tak, ale powiedzą to aktywnie, być może zdarzy się tak, jak się zdarzyło w Rzymie starożytnym, kiedy plebs rzymski sobie po prostu wyszedł z miasta. Słuchajcie, to jest paranoja! Spełniło się największe marzenie, ten orzeł w koronie, absolutna wolność… a człowieka już to nie obchodzi.
Społeczeństwo się rozwarstwiło. Jedni wyjechali, wśród pozostałych są trzy podgrupy: ci, którzy kręcą tym układem, ci którzy są kręceni czyli tak czy inaczej w nim uczestniczą i ci, którzy zalegli. I nimi nawet już się nie da kręcić. Do tej pory istniała tylko opozycja tych, którzy wyjechali i tych, którzy pozostali. Teraz pojawił się trzeci stan, to są ludzie z grupy „wyjeżdżam”, ludzie którzy zrezygnowali ze wszystkiego tutaj i bardziej lub mniej konkretnie, przeważnie jednak mniej, projektują swój wyjazd. I mówią: ja za dwa lata wyjeżdżam do Australii. To nie jest nawet emigracja wewnętrzna. To jest stan permanentnego wyjazdu. Niemożność pozostania, niemożność wyjazdu. Ja osobiście też przebywam w „stanie wyjeżdżam”. Taka jest prawda.
Ci ludzie żyją tutaj i jednocześnie ich tutaj nie ma. Oni mówią tak –”robicie wybory, a co z waszymi wyborami. Jak tam wam reforma idzie?” Był taki eksperyment psychologiczny: dwie małpki zamykano w klatce i rażono prądem. Jedna małpka miała do dyspozycji przycisk, który pozwalał odłączyć prąd. Druga nie miała tego przycisku. Po trzech miesiącach ta, która miała przycisk zmarła, a tamta żyła dalej. Tak to się kończy, jak się komuś stworzy pozory wpływu na sytuację.”
[Ariergarda narodowej kultury. Waldemar Gasper, Robert Tekieli, Janusz P. Waluszko, Paweł Konnak, Zbigniew Sajnóg. Tygodnik literacki. 5 –12 maja 1991.]
W tamtym czasie mawiałem –„to nie jest wolność, to jest rozwolnienie”. I aczkolwiek forma tego stwierdzenia była gruba, stał za nią wstrząs uświadomienia, że oto jest strasznie, że żadnej szlachetności nie będzie.
Autorami pojęcia stan wyjeżdżam byli Andrzej Awsiej, Joanna Kabala i Maciej Ruciński. Andrzej Awsiej polityczne wojny tamtego czasu nazywał walkami potworów(należy to odnieść do filmów o Godzillach, Hedorach i innych tego rodzaju).

Sekta.
Wyjaśniałem Ci, Bartoszu, że nie czuję się jeszcze gotowy, by mówić o tych wydarzeniach. Rozumiałem, że film ma być o Totarcie i umówiliśmy się przecież, że wezmę w nim udział, aby opowiedzieć o sprawach wymagających naprostowania i wyjaśnienia.
Mój wyjazd do Majdanu Kozłowieckiego, przyłączenie się do tamtejszej wspólnoty, miały przede wszystkim przyczyny duchowe. Nie uczyniłbym tego z powodu diagnozy sytuacji politycznej. Ale w tamtym czasie, w latach 1990-1993 ewidentnie widziałem perspektywę długiej samotności –póki ludzie nie zorientują się o prawdziwym charakterze zmian 1989 roku.
Napisałem tu o wspólnocie w Majdanie Kozłowieckim, bowiem wtedy w moich oczach miała taki charakter, jej „drugie dno” ukazywało się powoli, stopniowo i znacznie później. Wcześniej wyglądało to wielce szlachetnie.
Tłumaczyłem, że nie chcę rozmawiać o sprawach sekty, że nie jestem jeszcze do tego gotowy, że to ogromny i trudny temat. Ale autorzy filmu uznali, że opowiedzą o tym na podstawie jakiegoś „ekspresu reporterów”… To skrajna nieodpowiedzialność.
Nie rozpoznali manipulacji Bogdana Kacmajora. Zacytowali moją wypowiedź przedstawiając ją w filmie jako pozytywny przykład wyboru –jako przeciwieństwo drogi moich przyjaciół, którzy zanurzyli się w szołbiznes. Ale dla ludzi znających Pismo będzie czytelne, że mijam się z Prawdą, że jestem w uwiedzeniu. To Bóg leczy, nie człowiek. Więc, niestety, jak można było łatwo przewidzieć –tu konstrukcja filmu się załamuje. Obrazem wyboru przeciwstawnego do drogi szołbiznesu, byłaby moja współczesna wypowiedź w filmie –ale tej możliwości mnie pozbawiono.
Jedyne, co w tej sekwencji filmu jest ciekawe, to wypowiedź lubartowskiego policjanta –patrzącego z zewnątrz świadka wydarzeń. Jeśli już –na tym, należało poprzestać, a sceny z Bogdanem Kacmajorem i ze mną należałoby usunąć, albo opatrzyć należytym komentarzem. Ale aby był rzeczywiście wyjaśnieniem –trzeba długiego filmu… To nie są kwestie do załatwienia za pomocą trzech ujęć.
W filmie formułowana jest teza o linii „rozwojowej” od działań Totartu do sekty – jako ich konsekwencji. Ale ja poznałem Bogdana Kacmajora dużo wcześniej, w roku 1985. Prosiłem – nie podejmujmy w tym filmie kwestii sekty. Należało posłuchać.

W filmie…
W filmie opis okoliczności prowadzących do zaistnienia Totartu sprowadzony został do pokazania generała ogłaszającego wprowadzenie stanu wojennego, migawek z demonstracji i bieda-sklepów. Oraz do słów Ryszarda Tymańskiego o wyrzygiwaniu peerelu. To są obrazy znane, zgrane. Stwierdzenie Ryszarda Tymańskiego prawdziwe, ale wszystko to bardzo ogólnikowe, nie docierające do istoty sprawy, nie ukazujące tego wieloaspektowego osaczenia. Niestety, tu decyzja o odebraniu mi głosu i, mimo mojego przypominania –pominięcie w ogóle kwestii profesora Spannera (jako nie pasującej do kompozycji!) oraz w ogóle decyzja o oparciu się na archiwalnych obrazach – zamiast na porządkujących i nazywających wypowiedziach bohaterów –uczyniły z filmu rodzaj fantazji reżyserskiej.
Archiwalnymi obrazami nie opowie się tej historii. Raz – dlatego, że nie są reprezentatywne, bowiem filmy, zdjęcia powstawały, gdy akurat trafiał się sprzęt. To były zupełnie inne czasy i inne okoliczności! A dwa, że dla historii tej kluczowe są przeżycia i myślenie bohaterów. Zanegowania człowieczeństwa nie opowie się inaczej niż przez rozmowę –na ten temat nie ma zdjęć.
Podkreślam, nie chodzi tu o filozoficzną kwestię obiektywizmu w filmie dokumentalnym, ale o pomijanie tego, co dla przedstawianego zjawiska jest kluczowe – z uwagi na wyobrażenie reżysera o kompozycji, czy na, powiedzmy oględnie, pewne pozafilmowe okoliczności.

Godło.
Na obraz Totartu nałożone są pewne klisze, pewne mity – niektóre współcześnie, z upodobaniem podtrzymywane przez dawnych uczestników. Taką jest kwestia mazania się ekskrementami (nie miało to miejsca).
W filmie zaakcentowana jest sprawa godła. Wymaga to wyjaśnienia, bowiem ten problem stworzył współcześnie Ryszard Tymański. Napisał piosenkę pod wiadomym tytułem i wystąpił z nią na barykadzie Krytyki Politycznej –niejako przeciwko demonstrującym patriotom. Wytworzył zatem problem, który anachronicznie i niezgodnie z prawdą nakłada na działania sprzed blisko 30 lat.
W działaniach Totartu miało miejsce wiele różnych incydentów, ale jak starałem się to wyjaśnić w niniejszym liście –nie miały one ideologicznego charakteru. Były zmaganiem się ze swoim bólem, były szarpaniem się z usidleniem, osaczeniem.
Jak zrozumieć tamten dawny incydent, na przykład nie mając w pamięci sytuacji stawania z kamieniem w ręku przeciw czołgom z orłami na burtach. Gdy oto mieliśmy śpiewając „Jeszcze Polska nie zginęła…” rzucać się na czołgi –a ich załogi ze śpiewem „Jeszcze Polska nie zginęła…” miały nas przejeżdżać.
To bohaterstwo czy psychiatryk?
Ale nie musiało być nawet tak, to bowiem jest już pewna opowieść. Mógł być ów dawny incydent jakimś porywem, czymś, co w tamtych okolicznościach miało zupełnie inny charakter i wymiar.
(Cały czas podkreślam, że nie bronię, nie pochwalam i nie usprawiedliwiam tamtych wydarzeń! Podkreślam, że jak ponad 20 lat temu odżegnałem się od tamtej działalności, tak w tej decyzji trwam.)
Wylewanie bólu, miotanie się w tamtej sytuacji łatwo utożsamić z dzisiejszym lewactwem i z toczoną dzisiaj ideologiczną wojną. Ale takie utożsamienie jest nieprawdą i anachronizmem.
Natomiast aranżowanie takiej sytuacji dzisiaj, rozwodzenie się nad tym, ożywianie tego, demonstrowanie – jest jątrzeniem i zadawaniem bólu. Jest wulgarne i brudne. To jest właśnie, zamiast dojrzałej rozmowy – zadawanie bólu, prowokowanie, pobudzanie do wściekłości, do zaślepienia, skrajnie niebezpieczne antagonizowanie. To jest nieodpowiedzialne. A zapytam też –gdzie jest współczucie? Gdzie jest mądrość? Gdzie – uleczenie? No właśnie.
Tak około pięćdziesiątki ta zdolność do dojrzałej rozmowy powinna się już pojawić, bo jeśli nie teraz, to kiedy?
Sprawa godła w tym filmie jest anachronizmem przypinanym do uczestników Totartu. Autorzy filmu lokują nas wszystkich dokładnie tam, skąd miałem nadzieję, swoim wystąpieniem w tym filmie nas wyciągnąć.
Tych scen z godłem, tych narracji o fekaliach – w ogóle w tym filmie nie powinno być, jeśli miałby to być film właśnie prawdziwy i wyjaśniający. Bo nieraz się zdarzy, że ktoś ma szpetny pryszcz na twarzy, ale robienie zdjęcia ukazującego wyłącznie ten pryszcz – nie jest przedstawieniem tego człowieka.
Skupianie się na tych kwestiach, rozdymanie ich w celu wytworzenia „komercyjnej, skandalicznej aury” na sposób właściwy mediom niszczącym człowieka (tabloidyzacja, manipulacja polityczna, wojna ideologiczna) – jest skłamaniem tego filmu. Przeinacza dramat człowieczeństwa, dramat osaczonych ludzi dobijających się prawdy – w ideologiczne jątrzenie, w rozdzieranie i niecenie wojny! To przeakcentowanie filmu jest tworzeniem nieprawdziwego obrazu, ale i aktem zdrady.
Film w tym kształcie wpisuje się w dzisiejszy spór ideologiczny i – co podkreślam – dawnych uczestników Totartu lokuje en bloc w tym sporze i to po stronie, która jest w całkowitej sprzeczności z poglądami wielu spośród z nich. Czyni się tak wbrew ich woli i budzi to ich jakże słuszny sprzeciw. Wielu ludziom sprawia to ból.
W programie festiwalu „All about freedom”, publikowanym na internetowej stronie Europejskiego Centrum Solidarności, informacja o filmie zilustrowana jest właśnie zdjęciem przedstawiającym symulowanie przez Ryszarda Tymańskiego kopulacji z godłem.
Pytam –panie Bartoszu – jak to się ma do pańskich zapewnień, że moje warunki przystąpienia do udziału w tym filmie zostaną spełnione? Że będę miał możliwość wyjaśnienia tych kwestii i zdjęcia z Totartu odium grupy lewackiej i grupy „ludzi normalnych inaczej” – jak to przeczytałem w jednym z komentarzy? Mało tego, dzieje się zupełnie odwrotnie, bowiem moja współczesna obecność w filmie, z jednoczesnym odebraniem mi możliwości wypowiedzenia się w tych kwestiach – ten przedstawiony obraz zatwierdza. To jest jakobym potwierdzał, że tak właśnie było, że takie to było.
Chcę jeszcze podkreślić, że zbliżenie niektórych z uczestników Totartu do anarchizmu wiązało się raczej z niezgodą na ten świat. Zresztą dlatego, gdy Sieć Wymiany Pozytywnej przekształcała się w Federację Anarchistyczną, a więc sformalizowany byt ideologiczny – wycofaliśmy swój akces.

Postawy, wybory.
„Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” miał być w założeniu autorów filmem o wyborach. O postawach.
Człowiek rozpoznaje rzeczywistość – podejmuje decyzje i rusza w tę, czy inną stronę. Zamierzając mówić o postawach i wyborach w naszym środowisku należałoby przypatrzeć się latom 1989 -1993. Wtedy pojawiły się symptomy rozejścia.
Była grupa utalentowanych, wrażliwych ludzi, którzy w warunkach dotkliwie przeżywanej niewoli i osaczenia próbowali żyć, tworzyć, znaleźć swoje miejsce, swoją drogę. Znaleźć odpowiedź.
I gdy przychodzi czas zmian – ci marginalizowani obszarpańcy szybko formułują diagnozy, które –niczym rozpisane w grafiku – stają się w ciągu następującego ćwierćwiecza!
Filmowiec dokumentalista taką okazję powinien chwycić w lot, prawda? Znakomity zwornik konstrukcyjny, dynamizm, ładunek uczuć i – wyjście do uniwersalnej refleksji! To dopiero byłby film o postawach, to dopiero możliwość wyrazistego, głębokiego pokazania problemu wyborów – śledzone na żywej historii, na tle wydarzeń o światowym, historycznym wymiarze!
Pokazanie Pawła Konnaka odbierającego Krzyż Solidarności bez uprzedniego zacytowania choćby kilku zdań z redakcyjnej rozmowy w „Tygodniku literackim”, w roku 1991, bez uprzedniego zacytowania epigramów –właśnie odbiera filmowi temat postaw, a w każdym razie odbiera możliwość sensownej refleksji na ten temat. Ale też przyczynek do głębokiej refleksji o Polsce.
Wątek owych diagnoz, owego rozpoznawania sytuacji po 1989 roku, został z tego filmu skrupulatnie wyrugowany. Powoduje to też zubożenie wątków osobistych, w tym mojego. Dokonywane wybory tracą swoją wyrazistość, dramatyzm i głębię. To jest psucie sobie filmu. To jest tunelowanie materiału – jak można się domyślać, dokonywane z jakichś powodów, bo przecież nie z braku umiejętności.
Kilkakrotnie zwracałem uwagę na kwestię tych diagnoz, sugerowałem sposób ich wprowadzenia do filmu.
Także kwestia „z kamieniem na czołgi”, kwestia Spannera, czy niezależna działalność wydawnicza –powinny się znaleźć w dokumencie podejmującym kwestie postaw i wyborów.
Słysząc, iż „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” ma być filmem o wyborach, zachęcałem do przedstawienia w nim działalności Roberta Jurkowskiego, dawnego uczestnika Totartu, który od roku 2005 ratuje dzieci z Dolnego Miasta w Gdańsku. Prowadzi dla nich zajęcia plastyczne, edukacyjne, a gdy zauważył, że przychodzą głodne – dożywiał je za własne pieniądze i z pomocą pozyskanych sponsorów.
Słowo ratuje może brzmieć tu komuś za mocno, ale ratowaniem jest nie tylko wyłowienie tonącego z wody, także pokazywanie młodym ludziom wzrastającym w podświecie –światów innych, budzenie wyobraźni, nadziei, wyciąganie z kolein.
Bardzo ciekawa w tym kontekście była również berlińska działalność Wojciecha Stamma (Lopez Mausere) i Leszka Oświęcimskiego, którzy ogrywając koszmarny, stereotypowy wizerunek Polaków w Niemczech, założyli Klub Polskich Nieudaczników, w ten inteligentny i dowcipny sposób właśnie zdobywając sympatię i przyczyniając się do zmiany owego stereotypu. Klub zdobył znaczną popularność, prezentowana była w nim polska sztuka.
Dobrze byłoby także pokazać postawę Antoniego Kozłowskiego, naszego wielkiego przyjaciela. W czasie stanu wojennego, obligowany rodzinną tradycją, mimo iż był inwalidą, brał czynny udział w demonstracjach. Został bardzo dotkliwie pobity, stracił widzenie w jednym oku. Zatrzymanemu razem z nim przyjacielowi przykładano do głowy pistolet grożąc śmiercią. Jawnie, na ulicy w centrum Gdańska! I dziś Antoni, choć mógłby jakoś umościć się w rzeczywistości, nie robi tego. Za swoją postawę płaci zesłaniem do socjalnego mieszkania w peryferyjnej dzielnicy z ograniczonym dostępem do komunikacji. Na drugim piętrze, w bloku bez windy. Niech tam siedzi, prawda? Po co ma się szwendać taki po mieście?
Rozumiem, że są te kwestie mało filmowe. Zajmowanie się przez lata biednymi dziećmi nie jest filmowo atrakcyjne. W porównaniu do spółkowania z godłem – to nuda.
W filmie zaznaczony jest fakt zorganizowania Kongresu Wydawnictw Pojedynczych. Widzimy ładny zabawny obraz ludzi trzymających się za ręce…
Wydawnictwa pojedyncze, bibliofilskie, unikatowe wydania, art booki – to osobna dziedzina edytorstwa, całą dziedzina sztuki. Ale w warunkach peerelu podążanie w tę stronę miało też inny sens –w świecie szarym (budynki administracji państwowej, mosty etc., malowano na szaro, żeby wraży najeźdźca miał trudność w trafieniu w nie rakietą), w świecie masowym i cenzurowanym –robienie wydawnictw pięknych, ślicznych, unikatowych, było także: postawą. Wydajemy nie samizdaty tłuste od farby robionej z pasty do butów, ale książki – zjawiska.
Wobec wydarzeń roku 1989 i lat następnych, owa pojedynczość nabrała innej barwy. To idea i obraz wyosobienia (nie mylić z wyobcowaniem) – poza łajdactwo. Mówi o wrażliwości, o zajmowaniu swojego miejsca. To też wybór i postawa, choć może trochę pod przymusem.
Współcześnie ten wątek powraca – wątek pojedynczości. Marcin Świetlicki wydał tom poezji zatytułowany „Jeden”. Tom nominowany do nagrody Nike, a autor odcina się od tego, jest demonstracyjnie nieobecny na owej gali.
W jednym z wierszy opisuje samotne trwanie w ciemnym mieszkaniu. „Kto pierwszy wchodzi –zapala światło”.
Ale – mówię tu o wspomnianych sytuacjach wyboru, o postawach w środowisku Totartu –czy w ogóle którykolwiek z tych wyborów był dobry? Bo –co jest sensem i życiem człowieka? A czyż nie w tę drogę wybrała się ta grupa młodych ludzi, w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku? Czy nie w poszukiwanie owego celu i sensu? Czyż nie rzucili się wpław, by osiągnąć tę ziemię? Ten ląd? Rozdzieliły ich fale, pociągnęły prądy. Czy film ten nie powinien podążyć w tę stronę? Obejrzeć nas wszystkich delikatnie, uważnie –bez cięć, bez szybkich werdyktów? Może mógłby to być ważny film.

Gdyby.
Gdybym miał wskazać wewnątrz samego filmu kierunek w jakim powinna zmierzać jego naprawa, wskazałbym na wypowiedzi Joanny, Andrzeja, Wojtka, Tymona (gdy mówi do rzeczy). Zaznaczam, że nie jest to wartościowanie, chociaż rzeczywiście wypowiedzi Joanny, Andrzeja są nazywające, klarowne, wyraziste. Uważam, że film zbudowany na takich obszernych wypowiedziach, do których zilustrowania używane byłyby materiały archiwalne, byłby filmem o, wiele, ale to o wiele lepszym. Powinien nazywać, krytycznie porządkować, wyjaśniać. Nie powinien epatować, ranić i odstręczać –bluzgami, dołem fizjologicznym, różdżkarstwem etc. – to jest poziom mediów nastawionych na niszczenie człowieka.
Przywołane przeze mnie diagnozy z lat 1989 –1993 pokazałbym tak: epigram zaczynający się od słów „Mazowiecki w średniowieczu…”– data powstania (1990) i obraz z tamtego czasu – przebitka –współczesność, rządy „opcji niemieckiej”; epigram pod tytułem „Rapallo”– data powstania (1990) i obraz z ówczesnej kampanii przed wyborami prezydenckimi –przebitka –Jarosław Kaczyński mówiący o kondominium (2011); cytat z wypowiedzi w rozmowie w redakcji „Tygodnika literackiego” (1991) –przebitka –współczesność, miliony Polaków wyemigrowały, emigracja wewnętrzna (na przykład w ostatnich wyborach do Parlamenty Europejskiego nie wzięło udziału ponad 70% uprawnionych do głosowania), ponad 6 tysięcy ludzi rocznie popełnia w Polsce samobójstwa.
Takie pokazanie tej kwestii otworzyłoby też możliwość wyrazistego pokazania manipulacji mediów, ale i nędznego poziomu na jakim się poruszają. Gdy bowiem „informowały o mojej śmierci” – pisały o skandaliście, który popełnił samobójstwo. Definiowały mnie psychiatrycznie. Ha, no właśnie – te gazety nie mogły napisać na przykład tak: samobójstwo popełnił autor trafnych prognoz dotyczących Polski –prawda?
Definiowanie psychiatryczne, czy sprowadzanie do kategorii skandalu – zwalniają z obowiązku analizy i rozumienia, a przecież taka powinna być rola mediów. Twierdzi się, iż taką właśnie rolę spełniają. Byłaby zatem sposobność, by o tych kwestiach powiedzieć na wyrazistym przykładzie.
Pisząc o „samobójstwie skandalisty” mieli ulubioną sensacyjną karmę – paliwo dla swoich mediów, a jednocześnie rozbrajali możliwe niewygodne rozważania.
I zauważmy –ten film podejmuje to działanie! Wpisuje się w nie. Autorzy filmu o owych diagnozach milczą. Pozostaje obraz, iż w latach 1989 –1993 niezrozumiale leżałem. Towarzyszą temu psychoanalityczne interpretacje moich przyjaciół.
Przedstawienie owych diagnoz, spowodowałoby też uwyraźnienie kwestii postaw i wyborów –bo przyjaciele moi współpracowali z mediami, które pisały o „śmierci skandalisty”. Pracowali w nich.
Zaznaczam, że nie mam do nikogo z nich żalu, czy urazy.
Napiszę tak: jeśli nie mówicie panowie o tych sprawach w filmie, mimo iż ściąga to wasze dzieło o ileś poziomów w dół –to co jest przyczyną takiej decyzji? Gdy już sobie odpowiecie –pytanie następne: czyż zatem nie powinniście właśnie tamtym sytuacjom, sprzed 25 lat, przyjrzeć się w tym filmie? Panie Dariuszu, pouczał mnie pan o obowiązkach wobec ojczyzny…

Teaser.
Niedawno obejrzałem teaser tego filmu i to, co zobaczyłem wstrząsnęło mną. I, przyznam, poruszyło mnie ku napisaniu tego listu. Teaser jest prymitywny, wulgarny, nastawiony na oddziałanie komercyjne w najgorszej tabloidalnej wersji.
Gruby bon mot, którym dwadzieścia kilka lat temu spuentowałem przemiany roku 1989, doświadczając na sobie ich prawdziwego oblicza –tu, w tym teaserze został przeinaczony i przylepiony do nas, jako łatka, jako deprecjonująca etykieta –„Totart, czyli odzyskiwanie rozumu –wolność, czy rozwolnienie”?

Komentarze.
Pod tym teaserem znalazłem takie, między innymi, komentarze:
„Ten cały totart to ja bym porównał do uszkodzonego rynsztoka, z którego wszystko wylewa się ma ludzi.”
„To ECS takie głupoty sponsoruje? Miał się zajmować „Solidarnością”, a teraz nawet takich tam (…) normalnych inaczej promuje?”
„Franek dawaj no tu kaftany bezpieczeństwa”.
„Karać, karać i jeszcze raz karać”.
„Totart (…) pseudoartystyczny bełkot podciągnięty do rangi sztuki. Jakie idee czy wartości formalne z tego szajsu są podnoszone dzisiaj w działaniach artystycznych? Oprócz tego, że „były jaja”. Żenada.”
„Towarzystwo płycizna wzajemnej adoracji.”
Jaką odpowiedź otrzymają autorzy tych komentarzy, czego dowiedzą się z tego filmu?

Zakończenie.
Podjąłem decyzję o wystąpieniu w filmie „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu”, mając świadomość, że bez względu na moją postawę film ten i tak powstanie. Uznałem, że lepiej będzie zatem wziąć w nim udział, wyjaśnić, naprostować kwestie, które tego wymagają. Szczególniej w obliczu współczesnych głośnych wyborów i działalności niektórych spośród dawnych uczestników Totartu, które to wybory rzutują na postrzeganie totartowej przeszłości, a zwrotnie także na losy innych spośród jego dawnych uczestników. Niestety, nie uwzględniono moich rad i wyjaśnień. Zaproszono mnie do udziału w filmie – i pozbawiono głosu. A moja obecność zatwierdza i uprawomocnia wytworzony obraz.
Pragnę jeszcze raz podkreślić, że ćwierć wieku temu mówiliśmy o zagrożeniach, które teraz stały się faktami naszego życia, dziś mówi się o nich jako o dramatycznych problemach, o zagrożeniu bytu narodu. A tymczasem film „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” zrobiony jesttak, że lokuje nas en bloc na barykadzie Krytyki Politycznej.
Szanowni panowie autorzy, jeśli uważacie, że film będzie medialny, gdy ocieka brudem, i że aby przyciągnąć publikę trzeba nęcić skandalem –to świadczy, iż nie rozpoznajecie czasu. Wystarczy rozejrzeć się w internecie, by dostrzec jak wiele jest tam pytań o przyczyny i sens tego, co się tutaj dzieje. Pytań stawianych dramatycznie –z wołaniem do Boga! Ludzie łakną prawdy. I wielu z nich po prostu ma dość tych metod medialnego zgłupiania, tych kłamstw, bredni i ciemności.
Aby uprzedzić jakieś kolejne etykietowanie, oświadczam, że nie jestem zaangażowany politycznie –wypowiadam się o życiu!
Jeśli chodzi o „Totart”, czyli odzyskiwanie rozumu” –drogi widzę dwie. Pierwsza –przeformułować ten film. Jeśli nie – od filmu w jego obecnym kształcie odcinam się. I uprzejmie proszę o usunięcie z niego wszystkich scen współcześnie ze mną nakręconych. Nie chcę uwiarygadniać nieprawdy. To jest droga druga.
*
W tym roku, 2014, w czasie jednej z warszawskich rocznic, pan Szewach Weiss w rozmowie z dziennikarką mówił: Czy Bóg wtedy pojechał na urlop? Czy miał wtedy wakacje?
Jakie to jest wielkie, ciągle zawieszone w powietrzu pytanie – dlaczego?!
Pytanie także o Polskę, przez ostatnie 200 lat nieustannie deptaną, rozrywaną, anihilowaną, spływającą potokami krwi.
Pytanie o Polaków, którzy podług umowy podpisanej w lutym 1940, w czasie III Metodycznej Konferencji Gestapo i NKWD w Zakopanem (w willach „Pan Tadeusz” i „Telimena”), przez pułkownika Grigorija Litwinowa i Adolfa Eichmanna, mieli zostać wymordowani i deportowani –ostatecznie zlikwidowani jako naród –do roku 1975.
Dlaczego?
*
Mogliście panowie zrobić wielki film, o żarliwej, szalonej walce o prawdę. O odpowiedź.
Mieliście w rękach skarb –mogliście wyłuskać perłę, ale zajęliście się szlamem.
Mogliście zrobić film wielki, zrobiliście mały – z uwagi na puszczalność.
Mogliście zrobić film piękny – o żarliwości i przyjaźni. O miłości.

źródło: bienczycka.com/marz

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj