Zabawny, ciepły i dobrze zagrany. W tych trzech słowach można określić nowy obraz Kingi Dębskiej Moje córki krowy, który wczoraj mogli zobaczyć uczestnicy 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Marta (Agata Kulesza) to charakterna gwiazda jednego z popularnych seriali. Sukces w życiu zawodowym nie przenosi się jednak na życie prywatne. Jej czterdziestoletnia siostra Kasia (w tej roli Gabriela Muskała) to nieco infantylna nauczycielka, której małżeństwo już dawno przestało być idealnym. Kobiety są swoim zupełnym przeciwieństwem. Nagła choroba matki sprawia, że będą zmuszone ze sobą współpracować. Gdy wydaje się, że sytuacja jest stabilna, spada na nie kolejne nieszczęście. Wkrótce okazuje się, że Marta i Kasia są sobie bliższe niż mogłoby się wydawać.
Kinga Dębska chciała pokazać wachlarz życiowych masek. Udało jej się to dzięki doskonale skompletowanej obsadzie. Na ekranie wzrok przyciągają odtwórczynie głównych ról Agata Kulesza i Gabriela Muskała. Wykreowane przez nie postacie ukazują frustracje i rozgoryczenie, przykryte uśmiechem. Wewnętrzne cierpienie jest z kolei zastąpione siłą i ironią. Każda z postaci zmaga się z tęsknotą – za tym co przeszłe, za lepszym życiem, za miłością. To ona tworzy pustkę, którą mogą zapewnić tylko ukochane osoby.
W filmie brak zbędnego sentymentalizmu, a wprowadzenie humorystycznych fragmentów i uszczypliwości dodało mu wiarygodności. Śmiech jest potraktowany jako sposób radzenia sobie z problemami, a przede wszystkim jest próbą oswojenia rzeczywistości. Jedynym zarzutem może pojawiająca się momentami zbytnia komediowość, która nagle zaburza ciągłość dzieła Dębskiej. Nie jest to jednak wada, która ujmuje Moim córkom krowom uroku.
– Jestem bardzo miło zaskoczona. Z filmu Kingi Dębskiej mogła wyjść telenowela. Udało się jej jednak stworzyć ciepły obraz o trudnych rodzinnych relacji, po pokazie mówiła uczestniczka gdyńskiego festiwalu Magdalena Nowicka. Widzowie zwrócili także uwagę na lekkość, z jaką w dziele przedstawiono trudną tematykę śmierci. – Moje córki krowy pokazały całą gamę emocji, jakie wstrząsają człowiekiem w chwili zmierzenia się ze stratą najbliższych. To nie jest kino cierpiętnicze, ale obraz o stopniowym godzeniu się z codziennością, dodała jedna z oglądających Katarzyna Mirankiewicz.
Moje córki krowy to ciepła opowieść o poszukiwaniu akceptacji, życiowej pustce i niespełnionych pragnieniach. To nakręcone bez zadęcia studium relacji rodzinnych, które nie zawsze są pozytywne. Jej członków łączy jednak uczucie silniejsze od każdej niesnaski.