Klasyka i piękne wykonanie. „Straszny dwór” w Operze Bałtyckiej [RECENZJA]

Straszny dwor rez. Marek Weiss Opera Baltycka fot. K. Mystkowski KFP

Tęskniący za klasycznymi operami w Gdańsku będą usatysfakcjonowani. Najnowsza realizacja Marka Weissa sztandarowego dzieła polskiej opery – „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki – to spektakl, który nie szokuje tanimi rozwiązaniami scenograficznymi i podtekstami seksualnymi, które są ostatnio modne w polskim teatrze. Premiera „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki w reżyserii Marka Weissa odbyła się 13 grudnia 2015 r. w Operze Bałtyckiej. Przedstawienie odwołuje się do polskiego patriotyzmu wyrażonego w kulturze sarmackiej i z pewnością nauczyciele będą mogli zabrać na nie uczniów. Znajdą tu sporo odniesień do historii i polskiej literatury, które mogą stać się przyczynkiem do dyskusji.

SEN STEFANA

Zataczający się Stefan, który sprząta kielichy i butelki, siada na konia bujanego – taka scena towarzyszy uwerturze rozpoczynającej spektakl. Reżyser sugeruje, że wszystko, co wydarzy się później, to sen, refleksja – w tym wypadku – nad polskim patriotyzmem. Marek Weiss inspirował się „Ślubem” Witolda Gombrowicza, a przedstawienie traktuje jako swoiste rozliczenie się z miłością do ojczyzny i zdefiniowanie na nowo pojęcia sarmatyzm.

POLSKA PODŚWIADOMOŚĆ

Pierwszy akt rozgrywa się w salonie szlacheckim, drugi w tytułowym strasznym dworze, czyli dworze w Kalinowie. O ile pierwsze wnętrze jest do bólu klasyczne, ze stylizowanymi meblami i wielkimi, pałacowymi oknami, drugie wprowadza wrażenie nieporządku i umieszcza akcję na strychu. Zgromadzone są tu trumienne portrety, szafy i skrzynie, beczka, parkowe ławki, makieta jakiegoś miasta. Odczytuje to miejsce jako symbol podświadomości, do której spychamy sprawy, o których nie zamierzamy rozmawiać.

Marek Weiss chce rozdrapywać polskie rany i rozmawiać o tym, o czym nie chcemy mówić. Zaskakująca i wpisująca się w to zamierzenie jest scena finałowa, która jest cytatem ze spektaklu „Wyzwolenia” Wyspiańskiego wyreżyserowanego ponad 40 lat temu przez Konrada Swinarskiego.

POWSTAŃCZY MAZUR I HUSARIA

Kolejnym zaskoczeniem jest poprzedzający finał mazur, który nie jest „ku pokrzepieniu serc”. Członkowie Bałtyckiego Teatru Tańca poruszają się dynamicznie i z uśmiechem na ustach, ale wymowę choreografii Emila Wesołowskiego zmienia ich ubiór. Kostiumy przypominają ubrania uczestników Powstania Warszawskiego. Poza tym wyjątkiem, kostiumy głównie odwołują się do mody XVII i XVIII wieku. Klimat dawnych czasów wprowadzają także przedstawiciele Chorągwi Husarskiej Województwa Pomorskiego z Zamku w Gniewie. Rekonstruktorzy na koniach pojawiają się na początku spektaklu.

ZACHWYCAJĄCY MIECZNIK

Niewątpliwym atutem są soliści, z których na pierwszy plan wysuwa się zachwycający głosem i aktorstwem Mikołaj Zalasiński, który partię Miecznika wykonuje w dublurze z Leszkiem Skrlą. Świetni są również i odebrali w czasie premiery zasłużone brawa: Paweł Skałuba (Stefan), Adam Palka (Zbigniew), Aleksandra Kubas-Kruk (Hanna) i Katarzyna Hołysz (Cześnikowa). Natomiast jedna z najsłynniejszych arii „Strasznego dworu” – aria Skołuby – w wykonaniu Daniela Borowskiego wypadła blado na tle innych.

Większość solistów i chórzystów starała się, aby tekst był zrozumiały dla widzów. Jednak w wielu momentach dykcja nie wystarczała, a nie każdy czyta libretto przed spektaklem. Przydałyby się napisy nad sceną.

CZYSTA, ŻYWA KLASYKA

Premiera „Strasznego dworu” odbyła się 13 grudnia, w 34. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Ocena tego wydarzenia dzieli Polaków: czy uratowało nas przed inwazją wojsk radzieckich? Na pewno ograniczyło solidarnościową opozycję poprzez internowania i zakaz oficjalnej działalności. Stosunek do wydarzeń z lat 1981-1983 postrzegany jest jako różne podejście do patriotyzmu. Podobnie jest z sarmatami – czy byli patriotami, czy jedynie dbali o własne interesy? To pytanie zadaje sobie reżyser Marek Weiss.


„Straszny dwór” w porównaniu do ostatnich premier w Operze Bałtyckiej jest wyjątkowo klasycznym przedstawieniem, w którym nie ma jedynie umownej scenografii i kostiumów. Na scenie króluje sarmatyzm (autorstwa scenografki Hanny Szymczak), a zachwyca warstwa muzyczna (za którą odpowiadał Tadeusz Kozłowski). Zaskakujący jest finał, który jest przysłowiowym „kijem wsadzonym w mrowisko” i otwiera dyskusję o tym, jak powinien wyglądać polski patriotyzm.   

Marzena Bakowska

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj