Przed koncertem Turbo można było mieć lekkie obawy o frekwencję – w tym samym czasie niedaleko, bo w B90, Behemoth grał wyprzedany koncert. Jednak gdy koncert już się zaczął, można było obawiać się jedynie długiej kolejki do baru. Fani klasycznego metalu nie zawiedli. Gdański przystanek trasy „Back To The Past Tour” z okazji jubileuszu 30-lecia albumu „Kawaleria szatana” przyciągnął liczniejszą widownię niż poprzedni występ legendy polskiego metalu w Wydziale Remontowym rok wcześniej.
Na całej trasie poznaniakom towarzyszył zespół Internal Quiet.
REPULSOR
Koncert otworzył gdański Repulsor. Lokalna ekipa zaprezentowała około półgodzinny autorski materiał, utrzymany w stylistyce oldskulowego thrash metalu. Staro szkolnego, aczkolwiek ze świeżym spojrzeniem na kompozycje. Szczególnie na te nowe, które mają się znaleźć na następcy wydanego dwa lata temu albumu „Trapped In A Nightmare”.
Najlepiej z nowości wypadł „Relinquish the Flesh”, w którym duże pole do popisu miał gitarzysta Łukasz Styś. W jego frazowanych solówkach było słychać wpływy współczesnego blues-rocka spod znaku Joe Bonamassy. Połączenie ciekawe, ale w tym przypadku bardzo skuteczne. Występ Repulsora najlepiej może podsumować fakt, że przyglądał mu się z boku lider Turbo, Wojciech Hoffmann, któremu muzyka gdańszczan się podobała. Widać i słychać, że zespół rozwinął się, odkąd widziałem go ostatnio na festiwalu Dockmetal, gdzie grali m.in. z Overkill i Sanctuary.
INTERNAL QUIET
Drugi zagrał Internal Quiet z Aleksandrowa Łódzkiego. Do tej pory bardzo słabo znałem twórczość tego zespołu, który zdobywa coraz większą popularność na rodzimej scenie heavymetalowej. Występem w Wydziale Remontowym przekonali mnie do siebie. Byłem ciekaw, jak wypadnie na wokalu Maciej „Rocker” Wróblewski, którego znałem już z takich zespołów jak Titanium i Wolf Spider. Odniosłem wrażenie, że w żadnym z obu zespołów nie śpiewało mu się tak wygodnie jak właśnie w Internal Quiet. Był w bardzo dobrej formie wokalnej. W porównaniu z jego wcześniejszymi występami, poczynił postęp jako frontman i ma coraz lepszy kontakt z widownią.
Najmocniejszym punktem zespołu jest jednak gitarzysta prowadzący Sławek Papis. Jego technika oraz jakość kompozycji zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Brzmieniowo zespół wypadł bardzo dobrze. Może być w tym zasługa dźwiękowca, którego dzielą z Turbo (choć klawisze mogłyby być nieco lepiej wyeksponowane). Heavy metal odwołujący się do klasycznych wzorców, brzmiący bardzo współcześnie. Najlepiej wypadł utwór „Time to fight” (który z niewiadomych przyczyn na płycie „When The Rain Comes Down” jest oznaczony jako bonus track), w którym Rocker nawiązał bardzo dobrą interakcję z widownią. Warto śledzić ich poczynania.
JEDNA GITARA
Od „Cienia Wieczności” zaczął się występ poznańskich klasyków heavy metalu w gdańskim Wydziale Remontowym. Jednak gdy zabrzmiały pierwsze akordy, wokalista Tomasz Struszczyk na chwilę przerwał… by usłyszeć okrzyk fanów spragnionych muzyki Turbo. „Cień…” był w setliście jedynym reprezentantem „Piątego Żywiołu”, jak na razie ostatniego albumu grupy. W pierwszej części koncertu fani usłyszeli jeszcze utwory z płyt „Dorosłe Dzieci” – „Szalony Ikar” i „Ktoś zamienił” oraz ze „Smaku Ciszy” – „Słowa pełne słów”.
Set był oparty na utworach, w których można się obejść bez brzmienia drugiej gitary – po odejściu z zespołu gitarzysty Krzysztofa Kurczewskiego, Turbo działa jako kwartet. W trasę jubileuszową trasę wystartowali w czteroosobowym składzie, jednak – jak zdradził mi lider grupy, Wojciech Hoffmann – zespół w przyszłym roku chce znaleźć drugiego gitarzystę, z którym będzie mógł nagrywać nową płytę.
KAWALERIA
– Na najfajniejsze rzeczy przyjdzie czas trochę później – mówił Bogusz Rutkiewicz uspakajając fanów, którzy od początku domagali się utworów z „Kawalerii szatana”. Radość widzów była ogromna, gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki „Żołnierza Fortuny”. „Kawaleria” była świetną okazją do zademonstrowania znakomitej dyspozycji wokalnej Tomasza Struszczyka. Wyciągał wysokie dźwięki. Już dawno nie słyszałem go w tak dobrej formie. W repertuarze z „Kawalerii” mocno odczuwalny był brak drugiej gitary.
Dwa miesiące temu, na festiwalu Energia Wolności (na którym Turbo zagrało krótki set), pierwszy raz słyszałem zespół na żywo w czteroosobowej konfiguracji. Z jednej strony partie Wojciecha Hoffmanna są lepiej wyeksponowane, jednak za cenę brzmienia, które dużo traci na braku gitary rytmicznej. Na szczęście, ten problem będzie niedługo rozwiązany. Albumową setlistę zakończyły instrumentalne „Bramy Galaktyk”, w których każdy z muzyków miał okazję do popisów solowych (znakomite solo Bogusza Rutkiewicza z użyciem legato!).
BALLADY NA KONIEC
Pod koniec występu, Tomasz Struszczyk ponownie sięgnął po gitarę akustyczną na utwór „Jaki był ten dzień”. W odśpiewaniu tej sztandarowej ballady wspomogły go gardła niemal wszystkich zebranych w klubie fanów. Był to jeden z najbardziej emocjonalnych punktów koncertu, również przez znakomitą, melodyjną solówkę Wojciecha Hoffmanna.
Zespół miał już skończyć „zasadniczą” część występu, gdy jeden z muzyków powiedział „A po co mamy bawić się w schodzenie ze sceny, zostajemy i gramy”. Koncert Turbo zwieńczyły „Dorosłe Dzieci”, w których Tomasz Struszczyk dalej grał na akustyku. Mimo, że to odegrana w całości „Kawaleria szatana” była głównym punktem koncertu, to jednak moment kulminacyjny nastąpił tutaj. Zarówno po stronie zespołu, który znakomicie wykonał swój największy przebój, jak i po stronie fanów, których emocje sięgnęły zenitu.