Paweł Tuchlin na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wywołał na Pomorzu psychozę strachu. Seryjnie mordował kobiety przy użyciu młotka i dokonywał na swoich ofiarach aktu seksualnego. Historię zwyrodnialca w swojej książce opisał Krzysztof Wójcik i jako pierwszy ujawnił, że Milicja miała „Skorpiona” w rękach już po drugim zabójstwie, ale nic mu nie udowodniła.
Dlaczego zdecydował się na napisanie książki? Co było dla niego największym szokiem? Jak wpłynęła na niego praca nad tą historią? Co czuł spotykając rodziny ofiar? Zapraszamy na rozmowę z autorem wstrząsającej książki „Skorpion”. – Zastanawiając się nad tą książką, patrząc też na brutalność jej okładki, pierwsze pytanie, które mi się nasunęło, to: dlaczego Pan tę książkę napisał? Co Panem kierowało, kiedy podążał Pan za tą historią?
– Historia Pawła Tuchlina tak naprawdę towarzyszyła mi przez całe życie, turlała się obok mnie. Pamiętam ją z dzieciństwa, kiedy mój ojciec ostrzegał mamę, żeby wieczorem nie wychodziła z domu. W Gdańsku zapanowała psychoza strachu. Kiedy go zatrzymano i wizje lokalne były nagłaśniane w gazetach, za Głosem Wybrzeża ustawiały się gigantyczne kolejki. Ja też te gazety czytałem.
Moim zdaniem ta historia, pomimo że w 1988 roku ukazała się na jej temat książka, była przez komunistyczną propagandę zakłamywana. Nigdy nie ujawniono faktu, że Tuchlin został zatrzymany po drugim zabójstwie w 1980 roku. Książka, napisana przez świetnych dziennikarzy Głosu Wybrzeża, którzy uczestniczyli w wizjach lokalnych, została w trzydziestu procentach ocenzurowana przez prokuraturę. Komunistyczne władze wiedziały, że cała ta historia jest wielkim skandalem i to, że psychopatyczny morderca przez dziewięć lat grasuje z młotkiem na Wybrzeżu, to nie jest normalna sprawa. Grupa operacyjna powinna dużo szybciej powstać. Kiedy już powstała, faktycznie śledztwo bardzo szybko się potoczyło i po pięciu miesiącach zatrzymano Tuchlina, ale to było po dziewięciu latach jego działalności. W tym czasie zamordował co najmniej dziewięć kobiet – dwóch innych zabójstw mu nie udowodniono – a jedenaście okaleczył do końca życia. Nie można mówić, że wszystko zostało w tej sprawie powiedziane. Pewne fakty, które ujawniłem w tej książce, zostały opisane pierwszy raz. Ta historia była warta powrotu do niej i pokazania jej bez cenzury i zakłamywania.
– Ta historia jest na pewno bardzo ważna, ale czy ona Pana nie przerażała?
– Dla każdego ta historia jest wstrząsająca. Pisząc tę książkę nie chciałem wskrzesić potwora, psychopatycznego mordercy. To jest pewnego rodzaju hołd dla ofiar, dla kobiet pokrzywdzonych przez tego zwyrodnialca. Przywołuję też wiele faktów dotyczących niesłusznie oskarżonych osób. Były sytuacje, że niewinny człowiek spędził w więzieniu cztery lata. Książka przypomina o ciemnych czasach PRL–u, jak funkcjonowała kiedyś Milicja. Tak naprawdę pokazuje też to, że gdyby wówczas Służba Bezpieczeństwa i Milicja nie były tak mocno zaangażowane w rozbijanie Solidarności, to Tuchlina dużo szybciej można było zatrzymać. Oficerowie z grupy operacyjnej przyznali mi, że wtedy nie było politycznego przyzwolenia i chęci złapania pospolitego mordercy kobiet.
Wydaje i się, że każdego ta historia może przytłoczyć, bo jest straszna. Przyznam szczerze, że mi bardzo ciężko pisało się tę książkę. Przeglądałem lub znałem na pamięć wyjaśnienia Tuchlina, w jaki sposób mordował te kobiety. To było wstrząsające, w jaki sposób on o tym opowiadał. Wydaje mi się, że to we mnie zostało i cieszyłem się, kiedy zakończyłem pracę nad książką. Mimo że jest to czwarta moja książka, to tak wstrząsającej historii jeszcze nie opisywałem.
– Nie bał się Pan, że ta historia na Pana negatywnie wpłynie?
– Z reguły staram się mieć dystans do tego, co realizuję. Weźmy pod uwagę to, że przez całą swoją pracę zawodową dotykałem przestępczości. Tego typu tematyką zajmuję się od połowy lat dziewięćdziesiątych. W każdym to zostaje, ale trudno mi powiedzieć, na ile to we mnie zostało.
– Zapytam inaczej. Iza Michalewicz, autorka książki Zbrodnie Prawie Doskonałe, mówiła, że podczas pracy nad nią bardzo wielu nocy nie przespała lub budziła się podczas koszmarów. Pan doświadczył czegoś podobnego?
– Rozmawiałem wczoraj z jedną z koleżanek, która po przeczytaniu tej książki mówiła, że tam jest taka atmosfera strachu, że można się bać. Miałem tego świadomość. Pisałem tę książkę od października ubiegłego roku do lutego, często w strasznej aurze listopadowej, która przypominała pogodę, w której atakował Tuchlin. Pisząc niektóre fragmenty, po plecach przechodził mi dreszcz tej atmosfery, zwłaszcza że zeznania świadków są bardzo dokładne. Wydaje mi się, że te 37 tomów akt musi wstrząsać każdym człowiekiem. Nie wspominając już o makabrycznych zdjęciach. Tam jest taka dawka cierpienia, że trudno sobie to wyobrazić. Ja nie miałem koszmarów, ale redaktorka podczas redagowania książki mówiła, że nie jest w stanie czytać jej w całości, bo jest tak wstrząsająca. Zwłaszcza opisy zeznań Tuchlina, przytaczane w pierwszej osobie. A ja i tak najbardziej wstrząsających opisów nie zamieściłem w książce.
– Te opisy zeznań były dla Pana najbardziej szokujące, czy było coś bardziej wstrząsającego?
– Cała sprawa jest wstrząsająca. Jest ileś takich sytuacji, że Tuchlin napada kobietę i po ataku seksualnym ona leży obok, a on wyciąga z siatki ciasteczka i przy umierającym człowieku je lub zapala papierosa. Nie chodzi o fragmenty dotyczące samych ataków, przerażająca jest całość tej sprawy. Tuchlin przynosił do domu pierścionki, biżuterię, zegarki ofiar i dawał je żonie mówiąc, że znalazł. Dla mnie zagadkowa jest też historia jego żony. Moim zdaniem trudno sobie wyobrazić, żeby nie przypuszczała, z jakiego źródła pochodzą te prezenty. Całość tej historii – także niemoc Milicji, ściganie Solidarności zamiast zajęcia się kryminalistą – jest na tyle wstrząsająca, że nie chodzi nawet o fragmenty opisujące sam akt przestępstwa.
– Gdyby Milicja działała wtedy sprawnie, to jak szybko można go było złapać?
– Książka ujawnia zatrzymanie Tuchlina po drugim zabójstwie w 1980 roku. Musimy mieć świadomość, że obecnie Policja dysponuje dużo większymi środkami. Aktualnie grasowanie tego typu przestępcy nie byłoby w ogóle możliwe. Wtedy nie było ogólnej bazy danych przestępców. Powstało kilka bardzo dobrych portretów pamięciowych Tuchlina, a przez kilka lat nikt nie umieścił ich w mediach. To jest skandaliczna sytuacja. Portrety z 1970 roku bardzo dobrze oddawały fizjonomię Tuchlina i gdyby je upubliczniono, to zostałby złapany dużo szybciej. Było ileś przyczynków ku temu, że sprawa mogłaby zostać rozwiązana dużo szybciej. Nie wiemy o ile, ale faktem jest, że po powołaniu grupy śledczej w grudniu 1982 roku, pięć miesięcy później Tuchlin został zatrzymany. Czyli kiedy Milicja chciała, to go zatrzymała. Wcześniej nie było woli politycznej rozwiązania tej sprawy i przyznali mi to milicjanci.
– Głównym wątkiem tej historii jest Paweł Tuchlin i jego ofiary. Jej tłem są dramaty rodzin, które trwają do dziś. Pan ich dotykał. Co Pan czuł, jakie miał myśli, spotykając ludzi, których córka zginęła?
– Trudno to opisać. Ogrom zła, które poczynił Tuchlin wobec tych rodzin, do dziś siedzi w tych osobach. Mimo że upłynęło ponad trzydzieści lat, to cierpienie pozostaje. Pamiętajmy też, że te jedenaście pań, które przeżyły, zostało straszliwie okaleczonych. W większości są one inwalidkami. Tuchlin zadał im po kilka lub kilkanaście ciosów młotkiem w głowę. Możemy zdać sobie sprawę, jaki jest stan tych osób. Jedna z pokrzywdzonych miała siostrę bliźniaczkę. Pani zaatakowana przez Tuchlina wygląda na siedemdziesięcioletnią staruszkę, a jej bliźniaczka jak normalna kobieta, mająca nieco ponad 50 lat. Trudno wyobrazić sobie spustoszenie, które Tuchlin poczynił zarówno wśród rodzin ofiar, które zginęły, jak i u osób, które przeżyły. To jest niewyobrażalne zło.
– W kulturze masowej bardzo popularny jest obraz zbrodni, przestępstw, jest tego bardzo dużo. Jak Pan patrzy na to, w jaki sposób są one przedstawiane. Czy to nie są po prostu bajki?
– Obraz w kulturze masowej zbrodni musi być tak przedstawiony, żeby się sprzedał. To pokazują między innymi filmy Patryka Vegi, które mają gigantyczną widownię, ale są często niezgodne z obrazem faktycznym. Książka Skorpion nie jest tylko obrazem świata zbrodni. Jest obrazem psychologicznym seryjnego, psychopatycznego mordercy. Jest obrazem pokazującym tragedie ofiar i ich rodzin. Jest również w pewnym sensie powrotem do PRL–u. Wydaje mi się, że udało mi się w miarę odzwierciedlić rzeczywistość życia w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ktoś, kto doświadczył tamtych czasów, będzie w stanie po przeczytaniu książki powiedzieć, że faktycznie coś takiego się działo.
Inny jest obraz zbrodni w kinie i filmach, które mają jak najwięcej zarobić, a inny jest obraz w książce, która jest reportażem kryminalnym z rysem psychologicznym, pokazującym obraz seryjnego mordercy i tego, co działo się w jego głowie.