Kilka lat temu, podczas pierwszej radiowej Pętli Żuławskiej napomknąłem naszemu kapitanowi Arkowi Chomickiemu, że chyba znalazłem miejsce, gdzie serwują najlepszą rybę na świecie. Gdy zapytał gdzie, odpowiedziałem, że w Olpuchu. „A, tak” – westchnął kapitan. „Jarek wie, jak dobrze zrobić rybę” – dodał. To święte słowa.
Na początku warto wspomnieć, że Olpuch i bar Drewutnia od Trójmiasta oddalony jest o ponad 80 kilometrów, wyprawa zatem spora. Biorąc pod uwagę jednak, ile atrakcji jest dookoła (Kaszubski Park Etnograficzny) i jak piękne to tereny (można zrobić sobie spływ kajakowy), problem odległości możemy uznać za rozwiązany.
KASZUBY, KTÓRE POCZUJESZ CAŁYM SOBĄ
To, co urzekło mnie w Drewutni, to jej bardzo luźny, wręcz „kolonijny” klimat. Tu nie ma żadnego „ą ę”. Tu nie ma i nie było też Magdy Gessler, o czym w dość humorystyczny sposób przypominają właściciele.
Wszystko zrobione jest w drewnie, jest mnóstwo przestrzeni i zieleni. Można usiąść na tarasie albo przy ławach na podwórku. Jest bardzo swojsko, przez co człowiek czuje się bardzo zrelaksowany i Kaszuby czuje wręcz całym sobą.
RYBY ACH TE RYBY
Jeżeli chodzi o jedzenie, w trakcie kilku wizyt miałem okazję skosztować pstrąga, pstrąga tęczowego czy sielawy. Skubnąłem też babkę ziemniaczaną i pierogi z dziczyzną. I wiecie co, wszystko było kapitalne. Podczas ostatniego razu zamówiłem właśnie pstrąga z frytkami i ogórkiem małosolnym. To był prawdziwy plac zabaw dla kubków smakowych. Ryba była idealna, wręcz rozpływała się w ustach. Frytki, które czasami potrafią być intruzem na talerzu, w tym wypadku wszystko dobrze uzupełniały – były chrupiące z zewnątrz, miękkie w środku i nie miały na sobie żadnego tłuszczu. No i ten ogórek, niby prosta rzecz, a cieszył niezmiernie.
JEDNO DANIE ZAŁATWIA SPRAWĘ
Porcje są bardzo przyzwoite, więc jedno danie spokojnie załatwia sprawę. Jeżeli chodzi o koszt, to za dwie ryby z dodatkami, połączone z kawką i piwkiem zapłaciliśmy nieco ponad 70 zł. Ale na Posejdona, nawet przez moment nie przeszło mi przez głowę, żeby żałować choćby złotówki.
Dla tych, którym ciężko będzie się rozstać z rybnym el dorado, mam dobrą wiadomość. Można wziąć ze sobą suweniry w postaci wędzonych ryb, ryb w galarecie czy domowych szyneczek. Dokładnej ceny jednak nie pamiętam.
Nie kosztowałem jeszcze ciast, które wyglądały bardzo apetycznie. W sumie się cieszę, bo to dobry powód, żeby po raz kolejny wrócić do Drewutni.
A i na koniec, lepiej to miejsce omijajcie w weekendy – na 99 procent nie znajdziecie wolnego miejsca. Jeżeli jednak będziecie koniecznie chcieli przyjechać w sobotę albo niedzielę, zróbcie to raczej w godzinach wieczornych.
Łukasz Wojtowicz