Miał zszokować i to zrobił. Nie było jednak tak „ostro”, jak się wszyscy spodziewali. Nasze wrażenia po „Klerze”

Po obejrzeniu zwiastunów i zapowiedzi spodziewaliśmy się frontalnego ataku na cały Kościół i wyliczenie wszystkich grzechów duchownych. Nie można powiedzieć, że tego nie było, ale „Kler” to absolutnie nie tak czarno-biały film.

Alkohol, seks pozamałżeński i – przede wszystkim – oburzająca pedofilia, a to wszystko podlane sosem wulgarnych żartów. Do takich filmów Wojtka Smarzowskiego już zdążyliśmy przywyknąć. Jednak opisywanie tego filmu tylko i wyłącznie w ten sposób byłoby dla niego krzywdzące. Jego twórca nie patyczkuje się z Kościołem, ale przy okazji kopie znacznie głębiej.

Film jest bardzo mocny od samego początku. Arcybiskup, który rzuca wulgaryzmami na lewo i prawo, księża, którzy nie mają nic przeciwko wsiadaniu za kierownicę po pijaku i w końcu pokazana w przerażający sposób pedofilia. Tak wyglądała spora pierwsza część filmu. Do czasu, aż fabuła zaskakuje i posuwa nas mocno do przodu odkrywając to, czego się nie spodziewaliśmy – że za niecnymi czynami księży mogło stać choćby trudne dzieciństwo, że potrafią błądzić jak każdy inny człowiek i w końcu – że niektórzy potrafią mocno ucierpieć przez niesłuszne oskarżenia.

Niech to jednak nikogo nie myli, „Kler” nadal trzeba odbierać jako bardzo mocny atak na Kościół, a w zasadzie na duchownych. Każde przewinienie księdza jest w filmie tłumaczone choćby przez arcybiskupa – słowami dosłownie ściągniętymi z prawdziwych wypowiedzi. Ciekawym jednak zabiegiem jest to, że w filmie swoje argumenty znajdują zarówno ci, którzy atakują Kościół, jak i ci, którzy go bronią.

Ogólna ocena: 9/10

 

Wiktor Miliszewski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj