Rok temu autostopem dojechał do Wietnamu, teraz przejechał obie Ameryki. „Świat jest wielki. Nigdy się nie zatrzymuj”

46480007 2193602084006416 4695434719603458048 o

Rok temu autostopem z Trójmiasta dotarł do Wietnamu. Teraz poleciał do USA, przejechał Stany Zjednoczone i dalej Kolumbię, Ekwador, Peru, Boliwię i Brazylię. Po Kolumbii oprowadzała go tłumacz, która pracuje dla polskiego Prezydenta, ale w centrum miasta musiał uciekać przed nastolatkami z bronią. W Ekwadorze surfował na pierwszej fali, ale bał się, kiedy na plaży wołały go dzieci. Wracając do domu bez pieniędzy pił kawę w Paryżu z widokiem na Wieżę Eiffla. Gdynianin Mateusz Hołdakowski opowiedział nam o kolejnej nieprawdopodobnej podróży. Posłuchaj całej rozmowy lub przeczytaj jej niewielkie fragmenty. Był Wietnam autostopem, była też cała Europa, a teraz najpierw Stany Zjednoczone, potem Ameryka Południowa. Dlaczego tam?

Trzy lata temu przejechałem USA wszerz – z Los Angeles do Nowego Yorku. W tym roku ponownie chciałem podbić Stany, ale z północy na południe. Później niestety, bez Ameryki Środkowej, ale z Południową. Łącznie wyszło około siedemnaście tysięcy kilometrów. Niestety, musiałem przesiąść się także na autobus przez sytuacje losowe, które spotkały mnie na trasie.

Zaczęło się od lotu na Alaskę, później przeleciałem do Seattle. Przejechałem całe Stany z północy na południe do Przylądka Key West. Następnie z Miami przeleciałem do Kolumbii, dalej do Ekwadoru, Peru, Boliwia i Brazylia.

Już po wyjeździe do Wietnamu wydawało się, że jak autostopowicz osiągnąłeś bardzo dużo. Tobie to jeszcze nie wystarczyło, jeszcze musiałeś iść dalej?

Kurcze, jak byłem młodszy to wydawało się, że będzie to łatwiejsze. Nie myślałem, nie zastanawiałem się, w głowie głupoty, więc łatwiej było pewne rzeczy robić. Na przykład trzy lata temu wskoczyłem na pociąg towarowy, a w tym roku, kiedy zobaczyłem taki pociąg, pomyślałem o problemach i już się od niego odwróciłem.

Świat jest duży. Poznawanie kultur, życia w innych miejscach jest niesamowite, a tym właśnie jest dla mnie autostop. Nie chciałbym tego przerywać, ale zobaczymy, jak pozwolą na to sytuacje losowe i wiek. Większość osób mówi, że jestem troszeczkę szalony, że to są niebezpieczne wybryki. Ja wiem, że tak się da, że można. Oczywiście, niebezpiecznych sytuacji bywa sporo, ale tak jest wszędzie.

Posłuchaj całej rozmowy:


Jaką miałeś najbardziej niebezpieczną sytuację, kiedy stwierdziłeś, że zdrowie, może nawet życie, jest zagrożone?

Już pierwszego dnia w Kolumbii zabłądziłem, pojechałem pod zły adres. Jednak Kolumbijczycy to niezwykła nacja, ja byłem w szoku, jak chcieli mi pomóc. Gdzieś tam poszedłem nawet pokręcić materiały w slumsach. Była jednak jedna sytuacja, w której tylko fakt, że trenuję CrossFit i futbol amerykański, pozwolił mi uciec. Goniono mnie z bronią. Na początku się zatrzymałem, myślałem, że coś ode mnie chcą. Jednak kiedy zobaczyłem, że gościu zeskakujący z małego murka łapie się za broń, która mogła mu wypaść, automatycznie się odwróciłem – to był już instynkt – nie patrzyłem i biegłem. Trafiłem w miejsce, gdzie był mur, skoczyłem z niego i zbiegłem na drogę.


Podobnie było w innych krajach? Ekwador, Peru czy Bolwia – co tam Cię inspirowało, a co było szokiem?

Po tej sytuacji z Kolumbii – mimo że się z niej śmiałem – to w podświadomości to zadziałało. Moja podróż już każdego dnia była inna, ja po prostu się bałem. Bałem się wyciągnąć kamerę, nagrać coś, latać dronem. Spisywałem też ludzi na straty i to był mój błąd. Na wybrzeżach Ekwadoru jakieś dzieci do mnie krzyczały, ja chciałem tylko, żeby dały mi spokój, a one chciały mi pomachać i zagrać ze mną w piłkę. Prawie się poryczałem, tak byłem zły na swoje nastawienie.

Kraje mnie fascynowały. Poznałem wielu niesamowitych ludzi. W tym roku już nie tylko widoki, które zawsze mnie inspirowały, ale numerem jeden byli ludzie, których spotkałem na swojej drodze. Peru mnie w drugą stronę zachwyciło, ponieważ w tych nieturystycznych miejscach był straszny bród. To był największy bałagan. Ludzie śmieci wyrzucają za okno po prostu. Coś strasznego. Ale już w Cuzco, jednym z najbardziej turystycznych miejsc, było czyściutko, pięknie, nawet ludzie po angielsku rozmawiali. Bardzo duże kontrasty.

Boliwia – jesteśmy na czterech tysiącach metrów, nagle zjeżdżamy gdzieś w dół. Tam już słońce, a wcześniej zimno, chłodno. Z jednej strony biedota, a z drugiej Santa Cruz przypomina Los Angeles tylko nie ma dostępu do wody.

Poprzednim razem mówiłeś, że zachwycił Cię moment, kiedy widziałeś, jak mnisi grają w kosza o wschodzie słońca. Masz jedno takie „zdjęcie” w swojej głowie z tego wyjazdu?

Moim zdjęciem numer jeden jest to pod autobusem z filmu „Into the Wild”. To dla mnie niesamowity przekaz. Odkąd zobaczyłem ten film, to był sens wszystkich moich podróży. Teraz przeczytałem książkę i po polsku, i po angielsku. Myślę, że jestem po części spełniony jako podróżnik.

Co najbardziej miłego Cię spotkało podczas tej podróży?

Mógłbym listę jak czerwony dywan wyciągnąć. Prywatnie? Na pewno to, że kiedy wziąłem lekcję surfingu w Ekwadorze, to stanąłem i surfowałem już na pierwszej fali. Ja zacząłem krzyczeć, ludzie, którzy przechodzili plażą, stanęli i się na mnie patrzyli. To było coś niesamowitego.

Ty się nigdy nie zatrzymasz, prawa? To jest niemożliwe.

Never stop. Nigdy.

Rozmawiał Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj