Wzrost przestępczości, spalony hotel. Problem migracyjny na przykładzie Francji i Irlandii

(Fot. Radio Gdańsk)

W jednej z niewielkich miejscowości we francuskiej Prowansji od marca w jednym z hoteli w mieście przebywa ok0ło stu nieletnich emigrantów bez opieki. To znaczy są oni zakwaterowani w hotelu zamienionym na ośrodek dla młodych imigrantów, ale ośrodek ten nie podlega żadnej kontroli, młodzi ludzie mogą wychodzić na miasto. problem w tym, że po paru miesiącach w tej miejscowości bardzo wzrosła przestępczość – pisze w swoim najnowszym felietonie Piotr Semka.

Ożywił się handel narkotykami, mieszkańcy narzekają na hałas i śmieci, które doprowadzają do spadku cen nieruchomości i niszczą turystykę. Ludzie boją się wychodzić z domu, w hotelu zakwaterowani emigranci odrzucają z kolei wszelkie zarzuty. A mieszkańcy mogą tylko mówić, że nie są w stanie znieść sytuacji, w której głośno gra muzyka, grają uchodźcy na tam-tamach. Gdy prosimy o ciszę, nazywają nas łobuzami i mówią, że są u siebie. A działacze NGO-sów, którzy opiekują się tym ośrodkiem mówią, że mieszkańcy miasteczka, którzy protestują, to kłamcy i rasiści. Ten obrazek z małej, prowanskiej miejscowości dobrze koresponduje z informacjami z Irlandii – kraju, który z racji swoich historycznych tradycji zawsze był bardzo otwarty na emigrantów. Irlandczycy, którzy sami byli zmuszani przez brytyjską okupację do wyjeżdżania z kraju na najdalsze krańce imperium, byli bardzo otwarci na emigrację. I oto w noc z 16 na 17 grudnia hotel w Irlandii został podpalony przez nieznanych sprawców. Jak ustaliła policja, budynek został celowo podpalony, ogień pojawił się tam tuż po proteście przeciwko ulokowaniu tam 70 uchodźców. Właściciele nieużywanego od kilku lat zabytkowego hotelu nie mieszkają w tej miejscowości, dlatego uznali podpisanie z kontraktu z rządem na zakwaterowanie w nim na rok osób ubiegających się o azyl za dobry interes. Tyle, że cały ten plan wywołał ostry sprzeciw mieszkańców miejscowości i nieprzypadkowo w sobotę po południu, czyli na godziny przed podpaleniem hotelu, przed budynkiem odbyła się demonstracja, podczas której mieszkańcy próbowali zablokować wejście do hotelu. Parę godzin później pojawił się ogień. Zanim dotarła straż pożarna, płomienie objęły już większą część zabudowania. Cała elita polityczna Irlandii potępiła ten incydent. Tyle, że cała ta wrzawa i oburzenie nie tłumaczy problemu, którego nikt nie potrafi rozwiązać. Z jednej strony organizacje praw człowieka wymagają i postulują, aby osoby oczekujące na azyl nie były trzymane w zamkniętych obozach. Pada argument, że ci, którzy ubiegają się o azyl, nie są żadnymi przestępcami i niby dlaczego mieliby być trzymani pod kontrolą, pod strażą, dlaczego nie mieliby wychodzić do miasteczka. Problem jest taki, że gdy państwo wynajmuje opuszczone hotele czy ośrodki wczasowe i tam sytuuje imigrantów, to bardzo szybko mieszkańcy miejscowości, w których znajdują się takie ośrodki, zaczynają narzekać, że współżycie z dużą grupą zazwyczaj młodych ludzi zazwyczaj jest, delikatnie mówiąc, bardzo trudne. Cała sprawa przestaje być czystą teorią w momencie, kiedy Polska podpisała traktat unijny o solidarności emigracyjnej. Na razie jest tak, że politycy Platformy Obywatelskiej mówią, że Polska będzie zwolniona z tego obowiązku, gdyś Unia bierze pod uwagę fakt, że Polska w rekordowym  stopniu przyjęła imigrantów z Ukrainy oraz uznaje wysiłek Polski zablokowania granicy na Podlasiu. Problem jest jednak taki, że wszystko to na razie są deklaracje składane jako element przecieków dyplomatycznych przekazywania stanowiska rady. Natomiast pakt mówi wyraźnie, że wszystkie kraje unijne albo muszą przyjmować określone kwoty uchodźców (na razie to są dwa tysiące, ale ta liczba może się zwiększyć), albo muszą wpłacać do kasy Komisji Europejskiej pieniądze, jeśli tych uchodźców nie chce się przyjmować. Ale specjaliści, którzy czytali ten traktat wskazują, że może pojawić się kolejne zjawisko, to znaczy, że traktat może być punktem wyjścia do zobowiązania, aby ci przybysze z Ukrainy, z krajów takich jak Afganistan czy Irak, którzy dostana się do Polski, owszem mogą być zatrzymani, ale będą musieli być do czasu wyjaśnienia ich sytuacji, czy rzeczywiście mają status uchodźcy politycznego, czy też są tylko migrantami ekonomicznymi, do tego czasu mogą być trzymani w obozach. Oznacza to, że na Podlasiu mogą powstać za jakiś czas duże obozy. I teraz powtarza się bardzo często ta sama śpiewka: w momencie, gdy tego typu obozy są zamknięte i duża grupa młodych ludzi (zazwyczaj to właśnie oni są najbardziej aktywni na szlakach migracyjnych) zgromadzona jest w jednym miejscu, po pewnym czasie dochodzi do frustracji i do buntów. Z kolei jeśli trzymana jest formuła obozu otwartego, to zaczynają się skargi mieszkańców na trudności ze współżyciem z przybyszami, którzy bardzo często prezentują bardzo obcą kulturę i którzy mają trudności w uznaniu zasad współżycia społecznego. Jak wyglądać będzie ten rozwój sytuacji – dopiero zobaczymy. W każdym razie faktem jest, że Polska przyjęła ten traktat bez jakichkolwiek konsultacji i bez informacji, jakie mogą być jej konsekwencje. Na razie dominuje linia, która przedstawił Jan Grabiec, szef urzędy rady ministrów, który mówi, że polskie postulaty będą spełnione. No cóż, można wierzyć, można nie wierzyć, ale traktat to jest traktat. Dyplomatyczne starania o złagodzenie rygoru dla Polski dziś mogą skutkować, a jutro mogą przestać skutkować. I wtedy oby nie doszło do takich samych konfliktów, jakie obserwujemy obecnie we Francji czy też Irlandii.

Piotr Semka

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj