Import ryb z Norwegii bije rekordy. W pierwszym kwartale 2014 roku Polska awansowała na największego odbiorcę ryb i owoców morza. Najwięcej przetwarza się łososi i dorszy. Eksport norweski do Chin zmalał o 45 proc., bo produkcja została przerzucona do Polski. Co to oznacza dla naszych rybaków? Czy jedzenie hodowlanych ryb z Norwegii może negatywnie wpłynąć na ich pracę?
Łukasz Żelewski wyjaśniał, że polscy rybacy nie powinni odczuć z tego powodu drastycznych zmian. – To nam chyba nie grozi. Raczej mamy kłopot, bo ryb z Bałtyku nie wystarcza na zaspokojenie popytu. Jako konsument dorszy z przerażeniem oglądam jakie ryby sprzedaje się pod nazwą „dorsz bałtycki”. To wygląda jak jakiś dziwny żart. Zdaje się, że istotą tego jest przetwórstwo, my jesteśmy potężnym reeksporterem, co jest rzeczą jak najbardziej pożądaną.
Według Łukasza Brzezińskiego bardzo ważne jest to, co z tymi rybami dzieje się, gdy już pojawią się w Polsce. – Najprawdopodobniej nie trafiają na polski rynek, tylko są dalej eksportowane. Tutaj bardzo ważną rolę odgrywa czynnik ekonomiczny. Przetwórstwo w Polsce w porównaniu do przetwórstwa w Norwegii jest o niebo tańsze. Poza tym jesteśmy znacznie bliżej niż Chiny.