Samo wpłynięcie do naszej pierwszej przystani – Tolkmicka – było dosyć nietypowe. Z jednej strony powitała nas tratwa, a z drugiej czarny kormoran. To była tak naprawdę pierwsza okazja do wyprostowania nóg po kilku godzinach płynięcia. Chętnie to zrobiliśmy, ale równie chętnie wróciliśmy na łódkę, żeby ruszyć na dalszy podbój Zalewu Wiślanego.
Tolkmicko to też obiad. Jak prawdziwi żeglarze na słowo kapitana wszyscy solidarnie zamówiliśmy sandacza z frytkami. I musimy przyznać dwie rzeczy: 1. było naprawdę smacznie i 2. porcje były ogromne. Już trochę mniej żeglarsko musieliśmy zostawić część na talerzach, bo po prostu miejsca na więcej nie znaleźliśmy.