– Dotarłam na Wyspę w kwietniu 1946 roku. Kiedy przyjechałam, kwitły fiołki i niezapominajki. Nie było milicji, lekarzy. Musieliśmy jeździć do Gdańska. Turyści w pierwszych latach zwalili się z Warszawy. Zajmowali strychy, komórki i tu odpoczywali. Opowiadali o Powstaniu. Nie zamieniłabym tego miejsca na inne. Na co dzień mieszka się dobrze, jest mi tu dobrze – opowiada pani Maria.