Marcos Senna: Nie zamieniłbym Hiszpanii na Brazylię

0senna1

Wicemistrzostwo Hiszpanii, półfinały Ligi Mistrzów w barwach Villarreal, mistrzostwo Europy w Austrii i Szwajcarii – to tylko niektóre osiągnięcia Brazylijczyka, który m.in. przez 5 lat był trzonem obrony La Roja za czasów Luisa Aragonesa. Za mniej niż miesiąc, w wieku 39 lat, Marcos Senna zakończy karierę wraz z Raúlem w New York Cosmos. I na około miesiąc przed tym, opowiedział o niej w rozmowie z Radiem Gdańsk.

W czerwcu klub ogłosił, że podjąłeś decyzję o zakończeniu piłkarskiej kariery wraz z końcem tego sezonu. To zatem oznacza, że mam zaszczyt rozmawiać z tobą na około 3 tygodnie przed tym, kiedy to nastąpi. Przyznam, że gdy o tym mówię, oblatuje mnie gęsia skórka – a ty, co czujesz, gdy słyszysz te słowa?
Ja mam mieszane uczucia. Zrezygnowanie z piłki po 20 latach profesjonalnej gry nie jest łatwe, ale trzeba wiedzieć też, kiedy przestać. Czułem, że to jest właśnie moment na to, by skończyć robić to, co kocham najbardziej. Muszę to zaakceptować, bo ta chwila musiała w końcu nadejść. Zawsze chciałem zostawić futbol znajdując się u szczytu, a nie poniżając się na boisku. To smutny moment, ale czuję się bardzo dobrze i tak też chcę zakończyć swoją karierę: grając dobrze i jeśli Bóg zechce – wygrywając jeszcze jeden tytuł.

Jedenaście sezonów w Villarreal, i ty ubrany w żółte barwy – to chyba obrazek, który zapamięta większość kibiców w Europie. Dalej – Mundial w Niemczech oraz twoja wielka rola na mistrzostwach Europy w Austrii i Szwajcarii, zwyciężonych przez Hiszpanię Luisa Aragonesa. Domyślam się, że trudno byłoby ci wybrać jeden najważniejszy moment w twojej karierze, ale gdybyś miał spróbować, to co by to było?
Myślę, że byłoby to z mojej strony bardzo niesprawiedliwe, gdybym wybrał jedną taką sytuację, bo było ich w mojej karierze całe mnóstwo – zarówno podczas gry dla Villarreal, jak i dla reprezentacji. Bardzo ważne były mistrzostwa Europy i mecze Ligi Mistrzów, nawet pomimo tego, że odpadliśmy w półfinale, bo dla Villarreal to i tak było coś wielkiego. Równie istotne było wicemistrzostwo Hiszpanii. Przeżyłem wiele pięknych chwil z klubem oraz z reprezentacją, przez co uważam się za wielkiego szczęściarza.

Jednym z wciąż mocno aktualnych tematów jest Diego Costa, grający dla reprezentacji Hiszpanii, a nie Brazylii – pomimo tego, że trener Brazylii ostatecznie zdecydował się na jego powołanie. Przypomnisz nam jak to się stało, że ty również zagrałeś w barwach Hiszpanii?
Gdy wyjechałem do Hiszpanii, nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek będę mógł zagrać dla jej drużyny narodowej, bo nie posiadałem nawet podwójnego obywatelstwa. Wszystko potoczyło się jednak bardzo szybko. Gdy w 2005 roku otrzymałem obywatelstwo, Villarreal znajdował się w swoim najlepszym momencie, dzięki czemu pojawiło się również zainteresowanie reprezentacji. Luis Aragones przyjechał porozmawiać ze mną, a ja długo się nie zastanawiałem – bo była to dla mnie wspaniała szansa na grę na Mundialu, ze wspaniałą drużyną.

Zamieniłbyś ją na Brazylię, gdybyś otrzymał wówczas taką szansę?
Nie, dlatego że najlepszy moment mojej piłkarskiej kariery przypadł na czas, gdy grałem w Europie. W Brazylii grałem bardzo krótko, to w Europie dojrzałem piłkarsko. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że miałem bardzo małe szanse na to, by zagrać dla reprezentacji Brazylii. I właśnie wtedy pojawiła się propozycja Hiszpanii.

Obok Raúla jesteś typem zawodnika, którego wiek wydaje się stać w miejscu. Wybacz mi to, co powiem, ale było już wielu piłkarzy, którzy decydowali się skończyć karierę w wieku 33-34 lat – nie dlatego, że nie byli już w stanie grać, tylko dlatego, że po prostu mówili sobie: „Dość już”. Wy do tej pory gracie, i to stale na takim samym, wysokim poziomie. Zdradzisz mi, jaki tkwi w tym sekret?
Myślę, że m.in. potrzeba trochę szczęścia, jeśli chodzi o kontuzje. Ale także należy o siebie dbać. Przyznaję, że miewam czasem pewne kaprysy, ale staram się uważać na to, co jem, kłaść się wcześnie spać, dobrze trenować – bo konkurencja wiele od nas wymaga. Najważniejsza jednak jest miłość do gry w piłkę. To ona powoduje, że walczysz na wysokim poziomie przez wiele lat, to dzięki niej sam do dziś gram.

A na co nie pozwalasz sobie właśnie ze względu na to, o czym wspomniałeś – by utrzymać swoje ciało w formie. Ja na przykład, kiedy w soboty po zajęciach na siłowni wchodzę do sklepu, nie widzę półek ze słodyczami. Inne dni to już zupełnie co innego. Czy ty odmawiasz sobie jakichś przyjemności?
Kiedy mam ochotę zjeść hamburgera albo coś słodkiego, jem to. Ale staram się z tym nie przesadzać i nie robić tego codziennie. Następnego dnia z kolei staram się trenować troszkę intensywniej, żeby pozbyć się nadmiaru kalorii.

Ma to sens!
Myślę, że wielu sportowców ignoruje to, ale ja wolę potrenować w takiej sytuacji nieco mocniej. Nie ma w tym wielkiego sekretu, to bardzo proste rachunki.

Za czym będziesz tęsknił najbardziej, gdy zakończysz grę w piłkę? Za codziennymi treningami, za rozmowami w szatni z kolegami, za rywalizacją podczas meczów?
Myślę, że po 20 latach gry będę tęsknił za wszystkim. Tak jak powiedziałaś: za treningami, podróżami i zgrupowaniami, za meczami. Za codziennym wyjściem z domu ze świadomością, że jedziesz na trening i że będziesz się nim mocno cieszył. Póki co staram się jeszcze o tym nie myśleć, bo jeśli będę to robił, to zacznie mnie to boleć wcześniej, niż musi – a tego nie chcę.

Mogę zatem życzyć ci czegoś na przyszłość, od kibiców z Polski?
Oczywiście! Żebym ułożył sobie życie poza placem gry. Potrzebne mi będzie wsparcie oraz doświadczenie osób, które mają już ten krok za sobą.

Tego zatem tobie życzę. Dziękuję za rozmowę.
Nie ma za co!

Anita Kobylińska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj