Początek roku wiąże się z postanowieniami, które zamierzamy zrealizować. Najczęściej noworoczne cele dotyczą zmiany trybu życia na bardziej aktywny, a owocem tego ma być wysportowana sylwetka. Ilu osobom udaje się zrealizować postanowienia? Pewnie niewielki procent. Najważniejsze, że są ludzie, którzy nie rzucają obietnic w las, tylko sumiennie je wykonują.
Do takich osób należy Magdalena Jędrzejak, która opowiedziała nam swoją historię, jak dzięki bieganiu zrzuciła nadmiar kilogramów. Takich biegaczy jest coraz więcej, o czym może świadczyć znana historia Michała Sawicza, który kilka lat temu nie mógł na stojąco założyć buta, a teraz potrafi przebiec maraton poniżej 3 godzin. Podobnie było z Tobiaszem Całuchem i Tomaszem Kaszkurem – więcej tutaj.
Jeśli czegoś pragniemy i rozsądnie podejdziemy do problemu, to wszystko jest możliwe do osiągnięcia – trzeba tylko chcieć. Mamy nadzieję, że poniższa opowieść będzie motywacją dla pozostałych osób walczących ze swoimi słabościami.
Pierwsze treningi
Początek mojej przygody z bieganiem nastąpił 2,5 roku temu. Pewnego sierpniowego popołudnia koleżanka z pracy zaproponowała niespotykaną dotychczas w moim życiu formę aktywności fizycznej. Pomyślałam – nie zaszkodzi spróbować. Założyłam dres, buty sportowe i poszłam na boisko.
W czasie pierwszego treningu przebiegłam około 7 minut, po czym myślałam, że wypluję płuca. Rozpoczęłyśmy regularne treningi według planu, który pozwoliłby utrzymać bieg ciągły przez 40 minut. Przez 10 kolejnych tygodni spotykałyśmy się i realizowałyśmy założenia treningu – na przemian biegając i maszerując. Rzeczywiście w przewidzianym terminie byłam w stanie biec 40 minut bez zatrzymywania się.
Po jakimś czasie usłyszałam o Biegu Niepodległości w Gdyni na 10 km. To był odległy cel, gdyż owe 40 minut (około 5 kilometrów) udało się osiągnąć właśnie w listopadzie. Swoją drogą to o innych biegach jeszcze wtedy nie słyszałam, a więc miałam rok na przygotowania.
W tym czasie biegałam sama albo z koleżanką, na niewielkich szkolnych boiskach, bez pomiaru odległości czy tempa.
Debiut w imprezie biegowej
Pierwsze zawody w jakich wzięłam udział, to był wspominany Bieg Niepodległości z 2014 roku. Dychę przebiegłam w godzinę i dziewięć minut, co było czasem o 5 minut lepszym niż najlepszy wynik uzyskany na treningach.
Osiągnąwszy metę, miałam w głowie jedną myśl – chcę więcej i szybciej! Ten dzień był jednym z kamieni milowych w mojej rozpoczynającej się biegowej przygodzie.
Pamiętam moment, gdy stojąc na starcie przyglądałam się grupkom biegaczy robiącym wspólne zdjęcia i cieszącym się z udziału w biegu. Ja wówczas nikogo nie znałam, toteż z jednej strony czułam się samotnie, ale z drugiej wiedziałam, że właśnie staję się częścią wielkiej rodziny biegaczy.
Rok 2015 rozpoczęłam ze skromnym planem wzięcia udziału w czterech biegach Grand Prix Gdyni oraz w 53. Biegu Westerplatte. Pewnie ów plan zostałby zrealizowany w takim kształcie, może z niewielkim naddatkiem, gdyby nie dwie spontaniczne decyzje, które zaważyły o skierowaniu przygody biegowej na wyższe obroty.
Pierwsza to związanie się w czerwcu z jedną z gdyńskich grup biegowych. Druga nastąpiła w lipcu i było to pojawienie się na gdyńskim parkrunie.
Oba zdarzenia spowodowały swoisty przełom, gdyż nagle okazało się, że biegających Gdynian jest o wiele więcej, niż sobie wyobrażałam. Zauważyłam, że spotykają się w większych lub mniejszych grupkach i z tych wspólnych treningów czerpią więcej satysfakcji, niż z biegania w pojedynkę. Chciałam się wśród tej rodziny znaleźć i biegać razem z nimi, a nie za nimi – jak to miało miejsce na pierwszym parkrunie.
Schodzimy wagą w dół
Ponad pół roku temu podjęłam decyzję o zredukowaniu wagi, która wynosiła wówczas 95 kg przy wzroście 170 cm. Niestety doznałam kontuzji podczas udziału w II Biegu Redzkim i przez miesiąc miałam przymusowy odpoczynek od biegania.
Nie był to jednak czas stracony. Zawierałam nowe znajomości, biorąc co tydzień udział w organizacji parkrun Gdynia jako wolontariusz. Kontynuowałam również dietę, co spowodowało jej spadek wagi o 10 kg.
Po tym przymusowym odpoczynku ruszyłam z miejsca – lżejsza i wypoczęta zarazem. Szybko zaczęłam poprawiać czasy na 5 km, a udział w kolejnych zawodach pokazał znaczny progres. Również nieźle podskoczyłam na dystansie 10 km, co przyjmowałam z ogromną radością, ale i niemałym, pozytywnym zaskoczeniem. Często po takich udanych zawodach mówiłam – nie wiedziałam, że tak potrafię!.
Do końca roku zrzuciłam kolejne 10 kg. Poza zaplanowanymi zawodami wzięłam udział w kilkunastu biegach na 5 km i 10 km oraz zaliczyłam dwa półmaratony. W bieżącym roku planuję przebiec maraton. Oczywiście nie wyobrażam sobie rozpoczęcia soboty inaczej – jak spotkaniem ze znajomymi podczas gdyńskiego parkrunu.
Wyniki to nie wszystko
Jednak nie tylko śrubowaniem wyników biegacz żyje. Wynik jest zawsze. Również zawsze jest jakiś dystans, zawsze jest jakiś czas, zawsze jest jakieś tempo. Dla mnie ważne jest także to, aby nie stracić sprzed oczu tego co najważniejsze, czyli czerpania radości z każdego przebiegniętego kroku, niezależnie od tego, ile ich będzie i w jakim tempie.
Pozytywna energia, redukcja stresu zwana przeze mnie wietrzeniem zgnilizny z głowy oraz spędzanie czasu ze znajomymi i przyjaciółmi dzielącymi pasje – oto dlaczego warto moim zdaniem biegać. Kondycja, spadek wagi, wyniki – to efekty ważne, ale dla mnie nie kluczowe.
Wiele osób podziwia mnie za widoczne gołym okiem zmiany w wyglądzie, jakie uzyskuję tracąc wagę. Ja jednak zawsze podkreślam, że na większy szacunek zasługują Ci, którzy nie dopuszczają do takiego przyrostu wagi, aby go potem w pocie czoła redukować.
Motywacja, czyli klucz do sukcesu
Często padają pytania – jak zacząć, skąd czerpać motywację? Uważam, że to sprawa bardzo indywidualna. Aby rozpocząć potrzeba impulsu, który nazywam kopem. Dla każdego co innego będzie miało znaczenie i co innego będzie motywowało do zmiany.
Kiedy zrzucałam wagę 5 lat temu, takim kopem okazało uświadomienie sobie, ile ważę, a w zasadzie różnica między tym, ile ważyłam naprawdę (113 kg) a tym, ile myślałam, ze ważę (90 kg). Obecnie mam zupełnie inną motywację – chciałam szybciej biegać, a poza tym lubię podobać się sobie i oczywiście mężczyznom. Działa to w moim przypadku znacznie lepiej, niż wzniosłe argumenty typu poprawa zdrowia, obniżenie ciśnienia czy odciążenie stawów.
I jeszcze jedna rada dla chcących pozbyć się nadmiaru kilogramów. Bieganie w mojej ocenie pozwala uzyskać trwalszy efekt, niż chociażby jazda na rowerze stacjonarnym (w ten sposób zgubiłam wagę 5 lat temu). Dlaczego? Bo odchudzanie i bieganie działają na zasadzie dodatniego sprzężenia zwrotnego. Mianowicie w czasie biegania zrzucamy zbędne kilogramy, a to powoduje, że wyniki poprawiają się. A to z kolei motywuje, aby biegać jeszcze więcej i szybciej.
Trening na rowerze stacjonarnym miał u mnie na celu jedynie zrzucenie wagi, ale brakowało właśnie tego sprzężenia, aby w równym natężeniu kontynuować go po osiągnięciu zamierzonej wagi.
Podsumowując, sposób na utrzymanie kondycji przez zdrowego człowieka dobrze opisuje ukute przeze mnie kilka lat temu, proste stwierdzenie – Nie żryj tyle – ćwicz!
Tekst: Magdalena Jędrzejak
Fot. Piotr Habaj i Przemek Dalecki
Opracował: Maciej Gach