Dla większości śmiertelników widok niemalże roznegliżowanych osób, które w arktycznych warunkach pogodowych wskakują do zatoki jest czymś niewyobrażalnym. Mowa oczywiście o morsowaniu, które wśród biegaczy staje się coraz bardziej naturalną czynnością jak rozciągnie. Zwłaszcza na Pomorzu po każdym treningu danej grupy biegowej są chętni, aby zanurzyć swoje ciało w lodowatej wodzie.
W pierwszej kolejności zalet, które daje nam morsowanie jest oczywiście zahartowany organizm, dzięki czemu podnosimy swoją odporność i jesteśmy mniej podatni na przeziębienia. Również morsowanie doskonale łagodzi dolegliwości po zakończonym treningu – po prostu wchodząc do wody przy niskiej temperaturze, krew zaczyna wolniej krążyć.
Warto dodać, że widząc morsów po wyjściu z wody, za każdym razem są oni bardzo rozentuzjazmowani jakby poczuli dodatkowy zastrzyk energii. Jest to spowodowane tym, iż krew zaczyna szybciej krążyć i stąd czujemy się bardziej pobudzeni. Dla wielu ludzi morsowanie to także świetny sposób na rozładowanie stresu po ciężkim dniu.
JAK ZACZĄĆ PRZYGODĘ Z MORSOWANIEM?
Pierwsza kąpiel powinna odbyć się w asyście doświadczonej osoby, która będzie w stanie zapobiec wszelkiego rodzaju ewentualnym błędom, których popełnienie skutkować może zniechęceniem do dalszych prób.
Zanim wejdziemy do wody musimy zadbać o zabezpieczenie tych miejsc ciała, przez które najbardziej ucieka ciepło, czyli obowiązkowo zakładamy czapkę i rękawiczki. Można także na stopy założyć buty wykonane z neoprenu, czyli materiału izolującego wodę.
Przed wejściem do wody należy zrobić rozgrzewkę – truchcik kilkuminutowy, wymachy rąk, nóg, skłony, przysiady itd. Podczas wchodzenia do wody trzymajmy ręce uniesione ku górze, aby ich nie zamoczyć. Pamiętajmy, aby wcześniej przyzwyczaić organizm do morsowania i nie przebywać w wodzie za długo.
Warto pamiętać również o tym, czy nie mamy przeciwwskazań natury zdrowotnej do takiej aktywności. Zaleca się również, aby zaczynać przygodę z morsowaniem we wrześniu lub w październiku, stopniowo przyzwyczajając organizm do coraz niższych temperatur wody i powietrza.
Natomiast o tym, dlaczego warto morsować i jakie są tego zalety, zapytaliśmy się pomorskich biegaczy, którzy chętnie podzielili się swoimi spostrzeżeniami mroźnych kąpieli.
To już mój trzeci sezon z zimowymi kąpielami i z każdym rokiem jest coraz bardziej interesująco. Wszystko zaczęło się od tego, że bardzo chciałam przełamać swoje słabości – po prostu nie lubię zimna i zawsze było dla mnie wyzwaniem, zmierzenie się z lodowatą wodą, wiatrem oraz mrozem.
Dziś już wiem, że od kąpieli w Zatoce zimą rzeczywiście zwiększa się tolerancja niskich temperatur, a to działa bardzo na moją korzyść. Chciałam też mieć większy kontakt z naturą, docenić nasz polski klimat i warunki, wziąć z nich to co najlepsze, więc naturalnym był wybór morsowania, a nie np. odwiedzanie sauny i kąpiel w beczce zimnej wody, skoro do dyspozycji mamy całe morze.
Zalety morsowania to na pewno korzyści dla naszego układu odpornościowego, który dzięki temu jest silniejszy. To piękniejsza, wygładzona skóra. Natomiast dla mnie to przede wszystkim relaks, moment całkowitego wyciszenia i ucieczka od trudów dnia codziennego. To również aktywność, która doskonale komponuje się ze sportowym trybem życia, wspaniale regeneruje po treningu i z tego co widzę, fakt ten zauważają coraz większe rzesze biegaczy i sportowców z Trójmiasta.
Pierwszy raz wybrałam się na morsowanie dwa lata temu, zimą. Emocje, które mi wtedy towarzyszyły, do tej pory wywołują uśmiech, a zaczęło się zupełnie spontanicznie, za namową współtowarzyszy grupy biegowej podczas treningów z Radkiem Dudyczem. I nie żałuję, gdyż największą zaletą morsowania jest zwiększona odporność na infekcje oraz wyszczuplające działanie morskich, zimowych kąpieli. Ponadto morsy mniej chorują, zdecydowanie więcej się uśmiechają i dłużej zachowują pogodę ducha.
Moja przygoda z morsowaniem zaczęła się dwa lata temu. Obecnie trwa trzeci sezon jesienno-zimowy w którym morsuję. Od dawna siedziała mi w głowie myśl, aby spróbować i na własnej skórze przekonać się, czy to takie fajne i zdrowe jak mówią. Niestety zawsze kończyło się tylko na chęciach, aż w końcu po jednym z niedzielnych spotkań biegowych i namowie morsów z grupy Helskie Morsy Cold Water wszedłem do wody, która miała wtedy około 4-5 stopni.
Ten pierwszy raz jest bardzo ważny, więc trzeba zrobić to z głową, a dużo ludzi wchodzi od razu na kilka minut, przez co strasznie się marznie i można się tylko zniechęcić. Ja zostałem poprowadzony przez grupę zgodnie z panującymi zasadami. Pierwsze wejście do wody trwało około 30 sekund, które odbyło się po krótkiej rozgrzewce. Po wyjściu z wody szybko się ubieramy i spijamy gorącą herbatkę z termosu.
Kolejne wejścia stopniowo wydłużamy. Ja obecnie wchodzę na około 10 minut, co w zupełności wystarcza. Przez ten czas udało mi się poznać wiele osób, które morsują od wielu lat i naprawdę wszyscy tryskają radością prawie jak biegacze. Osobiście morsowanie daje mi dużo radości, wpływa bardzo dobrze na moje stawy, które po około przebiegniętych 2500-3000 tys. km rocznie, potrzebują jak ja to mówię ,,trochę chłodzenia”. Do tego organizm się uodpornia na wszelkiego rodzaju przeziębienia i grypy.
Tak więc namawiam wszystkich, żeby spróbować. Ja osobiście żałuję, że zdecydowałem się tak późno. Podobnie jak w bieganiu można poznać ciekawych ludzi na zlotach morsów. Poza tym fajnie się bawić zwłaszcza w Helu, który z trzech stron otoczony jest wodą. Myślę że Wam się spodoba.
Jak wiele rzeczy w moim zwariowanym życiu, również i morsowanie zaczęło się od przypadku. O temacie myślałam od jakiegoś czasu, ale odwagi starczało jedynie na myślenie. Co prawda znajomy zachęcał i wspominał o zimowych kąpielach na plaży w Mechelinkach, ale pomysł nie wydawał mi się zbyt kuszący. Nie wyobrażałam sobie przebierać się w jakichś krzakach i do tego jeszcze na mrozie. Idea kiełkowała, ale nie rozkwitała. Jak wspomniałam, pomógł przypadek.
W lipcu 2015 roku wzięłam udział w biegu na dystansie 10 km w Redzie. Tak się nieszczęśliwie (a może właśnie szczęśliwie) złożyło, że w czasie biegu potknęłam się o wystający korzeń, doznając urazu kolana. Pomocy udzielił mi jeden z biegaczy – Krystian, który jak się później okazało, jest morsem.
Kilka dni po wypadku, uznawszy ten niefortunny wypadek i jego konsekwencje za znak, zakomunikowałam Krystianowi, że chciałabym również posmakować przyjemności zimowych kąpieli. Ów komunikat był rodzajem dodatkowej motywacji i zabezpieczeniem na wypadek, gdyby zabrakło mi w stosownej chwili odwagi, bo przecież głupio byłoby się wycofać skoro się publicznie zadeklarowałam.
W końcu nadszedł październik, początek sezonu i pierwsza wspólna, jesienna kąpiel członków Stowarzyszenia Gdyńskie Morsy w wodach Zatoki. Jak mnie poinstruowano, reakcje po kąpieli mogą być dwojakie: albo ci się nie spodoba albo banan na gębie i nic nie będziesz gadać. Po wspólnej rozgrzewce, bez większych oporów zanurzyłam się w chłodnych wodach Bałtyku. Było super!
Po wyjściu z wody i ubraniu się, stałam z głupkowatym uśmiechem, nie odzywając się przez dłuższą chwilę, bo taki miałam błogostan w głowie, że nie było potrzeby mówić nawet słowa! Jednym słowem coś cudownego! Obecnie zażywam kąpieli w Zatoce Gdańskiej, na otwartym morzu lub w jeziorze przeciętnie 5 razy w tygodniu.
Powszechnie zwraca się uwagę na prozdrowotne efekty zimowych kąpieli. Rzeczywiście, jeśli się przeziębiam, infekcja ma łagodniejszy przebieg, niż kilka lat wcześniej. Warto również podkreślić, że zanurzenie się w zimnej wodzie po bieganiu pozwala zrelaksować mięśnie. Znam biegaczy, którzy nie będąc morsami, wchodzą po treningu po kolana czy uda do wody, dając organizmowi ochłonąć i odpocząć.
Kąpiel orzeźwia ciało i powoduje, że człowiek czuje się zrelaksowany, wypoczęty i gotowy do działania. Ja jednakże podkreślam dwa, szczególnie ważne dla mnie aspekty morsowania– pierwszy to natychmiastowa poprawa samopoczucia, spowodowana prawdopodobnie uwolnieniem do krwiobiegu endorfin. Nazywam to czyszczeniem głowy ze zgniłych myśli, a tak na poważnie to doskonały sposób na odstresowanie.
Natomiast drugi aspekt to integracja z pozostałymi morsami i zawieranie nowych znajomości. Nie ma dla mnie nic przyjemniejszego, niż wspólna kąpiel ze znajomymi i nieznajomymi. Swoją drogą to mam zresztą wrażenie, że zimna woda i endorfiny łagodzą obyczaje oraz czynią ludzi bardziej życzliwymi.
Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić do kąpieli w wodzie, która dla jednych jest zimna, a dla mnie po prostu cieplejsza od powietrza.
Chęć spróbowania wejścia do wody poza sezonem letnim kiełkowała bardzo długo. Największą przeszkodą było to, że nie miałem z kim morsować. Jednakże rok temu, okazało się, że znajomi biegacze chodzą się kąpać w morzu po parkrunie lub w niedzielny poranek. Rzuciłem hasło mojemu 12-letniemu synowi Markowi, który nie boi się takich wyzwań i tak się zaczęło.
Dla mnie pierwsze wejście było wyzwaniem. Obecnie jest to swoisty rodzaj ładowania baterii, hartowania organizmu. Chociaż w tym drugim przypadku, czytałem ostatnio, że działa to na zasadzie placebo. Ale pewnie te badania przeprowadzał ktoś, kto nigdy nie morsował.
Po kąpieli organizm jest pobudzony, naładowany nową energią. Mogę stwierdzić też, że mniej choruję, a jeżeli tak, to przechodzę to „z godnością” i nie umieram jak każdy facet, który ma katar.
Postanowiłam w zeszłym roku spróbować, że jak się ułożą mi pomyślnie pewne sprawy, to wtedy wskoczę do wody. Tak też zrobiłam, choć w sumie jako takich zalet jeszcze nie dostrzegłam. Generalnie morosowanie to fajna przygoda i przezwyciężenie pewnej bariery, ale nie jest to takie bohaterstwo jakby się wydawało. Najgorsze jest ubieranie się po kąpieli – szczególnie na plaży bez przebieralni, ale kąpiel w dobrym towarzystwie rekompensuje wszelkie niedogodności morosowania.
Generalnie nie pamiętam kiedy zaczęłam morsować, chyba przyszło to razem z bieganiem. Dla mnie morsowanie po bieganiu, gdy jestem rozgrzana jest rozkoszą, darmowym masażem i krioterapią w jednym. Jako, że nie mam czasu na Spa, a o ciało jednak trzeba dbać, to zimna kąpiel jest najlepszym sposobem, aby zakonserwować nasz organizm, co mam nadzieję, widać po mnie.
Kocham wyjście z wody, bo wtedy endorfiny szczęścia mam w największym natężeniu. Przez kolejne cztery godziny moje ciało ma taką energię, że góry mogę przenosić. Kiedy zdarza mi się wejść do wody ze stresem lub chandrą to czuję po chwili, iż to wszystko razem z falą odpływa. Po prostu wychodzę z wody odprężona, zrelaksowana i szczęśliwa. Polecam wspólne morsowanie w grupie, bo dzięki temu jesteśmy bardziej bezpieczni i nie czujemy, aż tak wielkiego zimna.
Jestem początkującym morsem, więc długiego stażu wodnego nie mam i od razu dodam, że z nieoczekiwaną frajdą, ale i ze zgrozą jednocześnie czekam, aż przyjdą mrozy. W zeszłym roku zobaczyłam jak znajomi biegacze morsują, a jako, że jestem strasznym zmarźlakiem, samo wejście do zimnej wody stanowiło dla mnie wyzwanie równe maratonowi.
Dopiero teraz przełamałam barierę i okazało się, że wejście do wody w chłodne dni to niezwykła frajda. Pierwsze zanurzenie jest najgorsze, a potem to już z górki. Każde kolejne i woda jest cieplejsza. Natomiast za czwartym razem to jest już nawet miło. Potem szybciutko do przebieralni i ciepła herbatka. Morsowanie to samo zdrowie i każdemu polecam przełamanie barier przed lodowatą wodą.
Maciej Gach