Po prawie czterech sezonach Filip Matczak zdecydował się na powrót do Stelmetu Zielona Góra, którego jest wychowankiem. Odejście 23-letniego rzucającego to spory cios dla Asseco. W tych rozgrywkach młody koszykarz był jednym z liderów gdyńskiej drużyny. Jego brak w kontekście walki o utrzymanie w PLK może mieć niemałe znaczenie. LICZBY NIE KŁAMIĄ
14.7 punktu, 4.3 zbiórki, 3.2 asysty podczas średnio prawie 36 minut spędzanych na parkiecie w każdym meczu. Już te podstawowe statystki pokazują, jak ważnym zawodnikiem dla Asseco był Filip Matczak. W Gdyni najpierw pod okiem Davida Dedka, następnie Tane Spseva, a ostatnio Przemysława Frasunkiewicza Matczak pokonywał kolejne stopnie koszykarskiego wtajemniczenia. Rozkwitał z sezonu na sezon doskonaląc swoje umiejętności, aż doszedł do poziomu, który sytuuje go w gronie najlepszych polskich strzelców w PLK. W tym sezonie poprawił się praktycznie w każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła, co pokazują nie tylko liczby. Matczak z tych rozgrywek to kompletnie inny koszykarz niż ten sprzed 4 lat.
PARĘ LAT TEMU GO NIE CHCIELI
Zieloną Górę opuszczał z bólem serca i poczuciem niedosytu. Chciał grać w pierwszym zespole Zastalu, tymczasem zaliczył tylko kilka epizodów i w klubie z Lubelszczyzny uznano, że lepiej będzie, jeśli znajdzie sobie inne miejsce do koszykarskiego rozwoju. W Zielonej Górze mieli mocarstwowe aspiracje. W klubie pojawiły się ogromnie pieniądze, wielkie zagraniczne gwiazdy oraz sukcesy na krajowym podwórku, które pozwoliły Zastalowi przemianowanemu na Stelmet zaistnieć na salonach europejskich. Stało się jasne, że w takim projekcie nie ma miejsca dla młodego koszykarza, który poza potencjałem nie miał innych argumentów, by powalczyć o miejsce w składzie z zagranicznymi zawodnikami.
ASSECO WYCIĄGNĘŁO RĘKĘ
W Zielonej Górze rodził się mistrz Polski, natomiast w Gdyni z łezką w oku wspominano czasy, kiedy to Asseco było najlepszym zespołem w kraju. Najlepsi mają to do siebie, że zawsze chcą być najlepszymi. W Gdyni uznano, że skoro nie mogą konkurować z drużynami zbudowanymi za zdecydowanie większe pieniądze, to postawią na młodzież i będą liderem w szkoleniu utalentowanych zawodników. Bogata historia, uginające się od trofeów półki klubowych gabinetów oraz możliwość rozwoju i systematycznej gry na ekstraklasowym poziomie, okazały się bardzo kuszące dla kilku zawodników, wśród których znalazł się Matczak.
NIEŁATWY START
Początki w Gdyni dla Filipa Matczaka były bardzo trudne. Przychodził jako młodzieżowy wicemistrz świata i na pewno wiązano z nim spore nadzieje. Wraz z reprezentacją Polski do lat 17 w finale koszykarskiego mundialu przegrał z USA. Po stronie rywali grali między innymi Bradley Beal, Michael Gilchrist, Andre Drummond, Jeff Teague, którzy dziś sporo znaczną w NBA. Podczas okresu przygotowawczego do swojego debiutanckiego sezonu w barwach Asseco Matczak prezentował się nieźle i wydawało się, że będzie zawodnikiem otrzymującym sporo szans od Davida Dedka. Faktycznie na początku sezonu tak było, ale żółtodziób grał bardzo nierówno, trafiał na marnej skuteczności, popełniał dużo prostych błędów. Jak się okazało, były to złe miłego początku. W każdym kolejnym sezonie Matczak czynił postępy, poprawiając się we wszystkich wskaźnikach. Przełomowe były poprzednie rozgrywki kiedy udowodnił, że jest dla niego miejsce w PLK i potrafi ustabilizować formę, co wcześniej kompletnie mu nie wychodziło. Zaufał mu Tane Spasev, który uczynił go jednym z najważniejszych młodych zawodników w drużynie. Boiskowym mentorem Matczaka był Przemysław Frasunkiewicz, który dostrzegając ambicję młodziana nieustannie mu podpowiadał i instruował.
NOWA POZYCJA
W tym sezonie, kiedy „Franz” został trenerem, Matczak miał zrobić kolejny wielki krok w rozwoju kariery. Na pewno widać progres, o czym świadczą przytoczone wcześniej statystki, ale czy postęp jest tak duży jak oczekiwano? Niektórzy twierdzą, że zielonogórzanin nadal zbyt często dobre mecze przeplata z przeciętnymi, a nawet słabymi. Nie ulega jednak wątpliwości, że w Asseco był jednym z najważniejszych graczy. Przed rozpoczęciem rozgrywek zapowiadał, że chce się sprawdzić w roli rozgrywającego. Warunki fizyczne (188 cm) sprawiają, że bliżej mu do pozycji nr 1, ale instynkt strzelca sprawiał, że praktycznie od początku kariery gra jako rzucający obrońca. Po odejściu Matczaka będzie brakować zawodnika, który potrafi łączyć te dwie pozycje z takim pożytkiem dla zespołu, jak on.
PROBLEMATYCZNY MOMENT
Gdyński zespół traci zawodnika w newralgicznym momencie sezonu, kiedy podopiecznym trenera Frasunkiewicz w oczy zagląda widmo gry o utrzymanie. Matczak wiele zawdzięcza Asseco, ale nigdy nie ukrywał, że kiedyś chciałby wrócić do Zielonej Góry. Mówi się, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Czas pokaże, czy Matczak dobrze zrobił wracając w rodzinne strony, czy może zatęskni za Gdynią.