Szczęśliwe 10 groszy i klątwa szatni gospodarzy. Czego jeszcze nie wiedzieliście o finale Pucharu Polski?

Od pokonania przez Arkę Lecha Poznań w finale pucharowych rozgrywek minął już prawie tydzień, a napisane zostało na ten temat prawie wszystko: komentarze, statystyki, płynące zewsząd gratulacje. W czym jeszcze, poza szaleńczą wiarą i pewną dozą szczęścia, żółto-niebiescy mogą doszukiwać się pozasportowych powodów historycznego zwycięstwa?
Tegoroczny finał Pucharu Polski okazał się dla żółto-niebieskich wyjątkowy pod każdym względem. Już po pierwszym gwizdku kibice Arki zgotowali swoim zawodnikom prawdziwą fiestę: podopieczni Leszka Ojrzyńskiego rozpoczynali bój przeciw pretendentowi do tytułu mistrzowskiego w towarzystwie rac oraz huku sztucznych ogni. Widok rzadko spotykany – bo kiedy ostatnio jakikolwiek zespół rozgrywał mecz w towarzystwie fajerwerków?

Piłkarze doskonale zrozumieli przekazywaną im przez sympatyków wiadomość: „Dla nas sama obecność na Stadionie Narodowym już jest zwycięstwem. Wszystko inne będzie dodatkową niespodzianką, dlatego my już teraz wam za ten finał dziękujemy”. Fajerwerki rozbłysnęły ponownie tuż po rozpoczęciu drugiej połowy, a także po zakończeniu spotkania. Pojawiłyby się pewnie również na rozpoczęcie dogrywki, ale tej nikt – zwłaszcza kibice Arki – nie brał pod uwagę.

Posłuchaj audycji:

PRZEKLĘTA SZATNIA

W kwietniu, gdy działacze obu klubów udali się do Warszawy na spotkanie organizacyjne z przedstawicielami PZPN, Lech – choć nieoficjalnie – zgłosił pewną wątpliwość. Podczas wtorkowego meczu piłkarzom z Poznania przypadła bowiem rola gospodarza, a co za tym idzie – szatnia gospodarzy na Stadionie Narodowym. Jak się okazało, na dwa ubiegłe finały przegrane na korzyść Legii Warszawa – w 2015 i 2016 roku – Lech wychodził z tej samej szatni.

Podczas kwietniowego spotkania w Warszawie, działacze Lecha poprosili Arkę o zamianę szatni. Argumenty, jakoby szatnia reprezentacji Polski miała przynieść żółto-niebieskim szczęście, zostały jednak odrzucone – i Lech po raz trzeci wyszedł na murawę Stadionu Narodowego z tego samego pomieszczenia. To w szatni gości zaś, po finałowym starciu oraz wręczeniu pucharu, rozpoczęła się półtoragodzinna fiesta.

GROSIK NA SZCZĘŚCIE?

Nie grosik, a 10 groszy miało przynieść szczęście Rafałowi Siemaszce, zdobywcy pierwszej finałowej bramki dla Arki. W meczowych kulisach, przygotowanych przez klubową telewizję, możemy obejrzeć fragment, w którym napastnik wspomina monetę znalezioną na jednym z treningów.

Podczas finału, jako pierwsza ze zmian Leszka Ojrzyńskiego, Siemaszko wybiegł na boisko ze wspomnianym srebrnym krążkiem w prawej skarpetce. – Wiedziałem, że dzisiaj strzelę – mówił po meczu, wyciągając z niej szczęśliwe 10 groszy na oczach klubowej kamery.

SKROMNOŚĆ I POKORA KLUCZEM DO SUKCESU

Arka była skazana na porażkę nie tylko w przedmeczowych statystykach. Również te pomeczowe pokazały, że jedynym, w czym żółto-niebiescy okazali się lepsi od drużyny Kolejorza, były faule (20:15), żółte kartki (3:1) i… gole.

Zgodnie z wszelkimi znakami na niebie i ziemi, klubowi działacze zachowali zdrowy rozsądek. Koszulek ogłaszających dumnie światu „Puchar jest nasz!”, zamówiono przed meczem poniżej setki. Wszystkie pojechały do Warszawy, aby w razie ewentualnego zwycięstwa świętować mogli w nich piłkarze oraz członkowie klubu. Okoliczność, na którą – pomimo niewielkiego prawdopodobieństwa – klub po prostu musiał być gotowy.

W Poznaniu nie tylko nastroje przedmeczowe były zupełnie inne od tych panujących wśród gdynian. Miejsce nadziei zastąpiła spora pewność siebie, a i gotowość na sukces była znacznie większa. Poznaniacy wspomnianych koszulek mieli przygotowanych kilka tysięcy, by począwszy od dnia kolejnego mogły być dostępne dla kibiców w klubowym sklepiku. Nie były.

Anita Kobylińska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj