Miejsca na finezję brakuje, ale serce się wyrywa. Dlaczego Arka może wszystko (albo nic)?

Arka Gdynia to kolektyw, który z przekory zaskakuje: przegrywa tam gdzie ma wygrywać, rehabilituje się kiedy nikt nie wierzy, wreszcie zwycięża tam gdzie nie ma do tego prawa.

Szukając właściwych analogii, Arka przypomina Koronę Kielce sprzed kilku lat. To model zarządzania Leszka Ojrzyńskiego, który kieleckiej piłce nadał pazura i wyciągnął tamtejszy zespół z otchłani przeciętności. Koroniarze Ojrzyńskiego – owszem – potrafili przegrywać na potęgę, świadomi czystej ekonomii – słabszy zazwyczaj ulega lepszemu. Jednak charakterem, podrażnieniem, wyrywali punkty tym, którzy piłkarsko dysponowali większą ilością atutów. W tym modelu zarządzania nie ma miejsca na wielką finezję. Jest za to na wielkie serce. I dokładnie tak jest z Arką.

PRZEKORA, ICH DRUGIE IMIĘ

Przekora to zresztą słowo klucz. Przekorny Leszek Ojrzyński w niemal każdej wypowiedzi dla mediów między wierszami przemyca, jak bardzo zespół potrzebuje wzmocnień. Przekorny Krzysztof Sobieraj, zdający się mówić: okej kibice, wszyscy nas skreślają, znamy swoje ograniczenia, ale też potrzeba nam jedynie szczypty szaleństwa, by pokonywać dużo mocniejszych od nas. – Myślę, że na tyle wam się podniebienie nie popsuło, że będziecie stąpać twardo po ziemi, nie będziecie oczekiwać od nas cudów – przemawiał już w rzeczywistości na piątkowej prezentacji kapitan drużyny. – Ale znając tę ekipę, myślę, że jeszcze niejednego psikusa wam sprawimy – zakończył Sobieraj. I to jest wypisz wymaluj definicja zespołu z Gdyni.

START NA PLUS

Niedzielny mecz ze Śląskiem był bardzo ważnym otwarciem. Pierwsze zwycięstwo ligowe, ważne w kontekście możliwości skupienia się na europejskich pucharach. A te od samego początku będą dla nieobytych na salonach poważnej piłki Arkowców zderzeniem z szybkością, płynnością i obciążeniami jakich jeszcze nie mieli okazji zaznawać. Ta lekcja w trakcie trwania sezonu na pewno poskutkuje zgubieniem kilku punktów ekstraklasowych, ale może też dać bagaż doświadczeń, jakich Marciniak, Piesio czy Warcholak nigdy w polskiej ekstraklasie nie posiedli.

MOGĄ WSZYSTKO ALBO NIC

Z tak skromną kadrą trudno będzie Arce rywalizować na trzech frontach: walczyć o ligowy spokój, bić się o obronę Pucharu Polski i zaznaczać swoją obecność w Europie. Ale jeśli spojrzymy na historię drużyn prowadzonych przez Leszka Ojrzyńskiego, słowo logika staje się antytezą wszelkich znaczeń. I ten model wydaje się ponownie przemycać 45-letni szkoleniowiec. Przy Olimpijskiej im bardziej rywale lekceważą żółto-niebieskich, im usilniej próbują im umniejszyć, tym Arkowcy więksi i bardziej zwycięzcy. I nie wielkie nazwiska, fantastyczne zgranie zespołu, a właśnie nieprzewidywalność będzie największym atutem gdyńskiej ekipy.

Paweł Kątnik/mili

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj