Druga kolejka i już kontrowersje z VAR. Czy system jest już wystarczająco dopracowany? [KOMENTARZ]

W niedzielne popołudnie, na stadionie w Gdańsku bohaterem nie była Lechia. Nie była to także Cracovia. Pierwsze skrzypce rozgrywał natomiast system VAR (wideo weryfikacja) i sędzia Szymon Marciniak, który nie zawahał się go użyć. W efekcie Cracovia wraca do domu ze zwycięstwem, ale nie tak okazałym, jakie mogło być. Od kilku miesięcy w Polsce toczy się dyskusja, czy aby na pewno taki system polskim sędziom jest potrzebny. Zwolennicy wideo weryfikacji twierdzą, że w sytuacjach zero-jedynkowych zdecydowanie potrzebne jest dodatkowe „oko”. Przeciwnicy wspominają o zabiciu ducha sportu i o tym, że błędy w sport są wliczone.

GDAŃSK ZRODZIŁ KONTROWERSJE

PZPN postanowił system sprawdzić. W każdej kolejce ligowej, przynajmniej jedno spotkanie będzie pod czujnym okiem specjalnego wozu transmisyjnego, w którym zasiada Paweł Gil. To jedyny człowiek w Polsce, które posiada odpowiednie przeszkolenie w kwestii korzystania z VAR. W niedzielę przyszła kolej na Gdańsk.

Przed wprowadzeniem systemu do ligowego obiegu byłem jego zwolennikiem. Po niedzielnym meczu pozostanę, ale z perspektywy człowieka, który zasiada na trybunie prasowej, mam kilka wątpliwości.

EFEKT DOBRY, ALE WYKONANIE…

To, że sędzia z systemu korzysta, nie przynosi mu ujmy. Przecież ludzki wzrok jest omylny i może czegoś nie wyłapać. Założeniem VAR-u jest przecież eliminować poważne kontrowersje, a nie tworzyć kolejne. W Gdańsku doszło do tej drugiej sytuacji. W przypadku pierwszej nieuznanej bramki nie mam żadnych wątpliwości, że sędzia słusznie skorzystał z powtórki. Zawodnik był na minimalnym spalonym, a z kluczowego podania strzelił bramkę. Przy drugim golu pojawiło się natomiast sporo kontrowersji. Piątek był na pozycji spalonej, ale po tym wymienił z kolegami kilka podań i dopiero trafił do bramki. Przepisy mówią jednak jasno. Sędzia z VAR-u może skorzystać nie tylko w ostatniej fazie akcji, ale w każdym jej momencie i tutaj nikt nie powinien mieć wątpliwości, że zespół sędziowski z wideo powtórki skorzystał słusznie.

Szkoda tylko, że wcześniej nikt nie wyjaśnił, jak system ma działać. Nikt nie pomyślał jak w spornej sytuacji wytłumaczyć „Kowalskiemu”, że jego drużyna nie strzeliła prawidłowej bramki. Siedząc na stadionie i patrząc jak Cracovia zdobywa gola, zacząłem opisywać sytuację, po której padła bramka i pogodziłem się, że biało-zieloni przegrywają. Nagle publika się ożywiła. Marciniak biegnie w stronę pola karnego z uniesioną ręką. Spalony. Użył wideo weryfikacji. Pojawia się jednak pytanie. Kiedy? Ludzie, którzy nie pracują w Canal+, nie mają zielonego pojęcia, co się właściwie stało.

Zakłopotany był także spiker zawodów, który podał nawet nazwisko strzelca i wynik meczu. A jest to człowiek, który zasiada najbliżej murawy i ma ogląd na całą sytuację boiskową. Jemu też to umknęło? A co miało powiedzieć 15 tysięcy widzów? VAR na pewno wymaga poprawki. I nie chodzi tutaj o kąt kamer, czy komunikację pomiędzy arbitrami, a jasną informacje dla widza. Sprawdzamy, mamy wątpliwości, nie jesteśmy pewni, chodzi o spalonego, faul etc. Nie wystarczy plansza na stadionowym telebimie – „Trwa wideo weryfikacja”.  Dla widza, który mecz z perspektywy trybun ogląda być może pierwszy raz, to zdecydowanie za mało.

 

Wojciech Luściński

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj