Stary góral kłamał. Ze zlepka zdań, które wypowiadał przez telefon można było zrozumieć tylko pierwsze wyrazy. – Beda za dziesync minut – powiedział, po czym jechał z nami przez kolejne 50.
Czy kłamał ze złośliwości, czy z góralskiego poczucia czasu – nie wiem. Istotne jest jednak, ze brzmiał przekonująco, a telefon drugi raz już nie zadzwonił.
GÓRAL JEST PO PROSTU SZCZĘŚLIWY
Chudy jak szkapa, ubrany w niebieską, niedoprasowaną koszulę, z tradycyjnym, świadczącym o swobodnym podejściu do życia nieładem na głowie.
Góry… O 13:30 pełne słońce i upał 34 stopni, a za kolejnym wzniesieniem deszcz przeradzający się w ulewę. I tak w kółko przez całą trasę Kraków-Zakopane, którą pokonujemy pociągiem. Wszystko przez zbyt dużą stratę czasową poniesioną na poprzednich etapach. Z 750 planowanych kilometrów musimy więc wyciąć ok. 80.
Tutaj nawet konduktorzy – w całej Polsce mający opinię zezgredziałych – są niezmanierowani i sprawiają wrażenie, jakby praca była dodatkiem do nigdy niekończącego się urlopu. Żeby nie zostać źle zrozumianym – obowiązki są wykonywane należycie: bilety sprawdzone, gwizdek w dłoni, informowanie podróżnych o ich prawach na poziomie zadowalającym. Jest w tym jednak tak niepodrabialna swada, lekkość żartu i postawa odległa tej obserwowanej na Pomorzu, że albo trafiłem na trzech konduktorów sangwiników, albo tu po prostu człowiekowi uśmiech przychodzi łatwiej.
NIE MA MIEJSCA NA ZDZIWIENIE
Lekkie zdziwienie w Rabce, pociąg zmienia tu bieg, ma się wrażenie, Że wracamy do Krakowa. Istotnie jedziemy teraz w innym kierunku, ale na rozkładzie wciąż Zakopane. Już zdążyłem zapomnieć o poczochranym góralu w niebieskiej koszuli, kiedy ten wsiada do pociągu (!!!) w 10 minut po tym jak wysiadł. Zdziwienie? Nie tutaj. Kupił bułki i piwo, zdążył wrócić i jedzie dalej. Historia telefonu i informacji, że będzie za 10 min pozostaje nieznana.
Wieczorem docieramy, już na rowerze pod górę oczywiście, do pola namiotowego, w którym rozbijamy obóz. Stąd już tylko 15 km do Zakopca przez Murzasichle i jedyne 7 km do Bukowiny Tatrzańskiej. Zostaniemy więc tu i będziemy relacjonować dalszą część naszej wycieczki.
CZWARTEK ODZIERA Z WĄTPLIWOŚCI
Mówiąc szczerze powątpiewałem. Tym, którzy rozpływali się nad wielkością Tour de Pologne, odpowiadałem, że ryzykujemy takie stwierdzenia tylko my, Polacy. W swoim życiu byłem na etapie Tour de France w Prowansji i widziałem jakim świętem jest tam przejazd całej kawalkady ulicami etapu. Wraz z kolarzami, trasę przemierzały rzesze kibiców – rola Wielkiej Pętli, jako dobra narodowego, jest głęboko zakorzeniona w świadomości Francuzów.
Ale że my? Że Tour de Pologne może być równie ważny, równie wielki? Że mobilizuje tysiące osób, które ze względu na pętlę organizują sobie urlopy, trasy i cele na górskich szlakach? Nie wierzyłem i posypuję głowę popiołem. Multum gadżetów, setki – dosłownie – kamer telewizyjnych, tysiące pracowników Lang Teamu, którzy od lat krok po kroku wypracowują sobie pozycję najważniejszego z wyścigów zaraz po francuskim Tourze, włoskim Giro i hiszpańskiej Vuelcie.
WIELKI LANG
To jaką drogę przeszedł Czesław Lang od czasu kiedy wprowadził TdP do kalendarza UCI oraz jak „wyedukował kibiców” jest wzorem konsekwencji i wizytówką Polski w świecie. Bez cienia przesady. Nie bez znaczenia było przeniesienie wyścigu z kapryśnego, nierzadko deszczowego września, na upalny przełom lipca i sierpnia.
W poprzednich dniach pisałem o wysiłku, trudzie i wyzwaniach, jakie stawiała przed nami nasza mała pętla TdP Radia Gdańsk. Dzisiaj z całą pewnością mogę polecić wszystkim – wychodźcie na trasy etapów TdP w waszych miastach, cieszcie się Tourem i przeżywajcie go, bo jest wydarzeniem przez duże W. A co do naszej wyprawy i ponad 600 km już pokonanych?
SAMOCHÓD TO PO PROSTU NIE TO
Rower jako środek lokomocji okazał się najlepszym przewodnikiem po kraju. Tego, czego nie dostrzeże oko ludzkie wiezione samochodem, zauważy z pozycji siodełka i dwóch kółek.
– Jesteście niezwykle przyjaźni – powiedzieli mi słowaccy kibice dokładnie w momencie, kiedy ich idol, Peter Sagan odpadał od peletonu tracąc resztki sił. – U was wszyscy dopingują Petera, wspierają go, mimo, że Majka jest jego bezpośrednim rywalem – dodawali. I rzeczywiście, pod Wielką Krokwią cały tłum skandował „Peter, Peter”.
Ściemnia się. Pora więc wsiadać na rower i wrócić górzystym terenem do Poronina, gdzie rozbiliśmy obóz. Jutro ponownie pojawimy się na finiszu ostatniego już etapu w Bukowinie Tatrzańskiej, wtedy też liczę, że będzie więcej czasu na dopisanie historii tego wyjazdu.
Paweł Kątnik