Jestem w ciemności i próbuję widzieć światło – napisał w Dżumie Albert Camus. W Bytowie na kilkanaście minut zgasły jupitery, ale światełko w tunelu podopiecznych Adriana Stawskiego zbyt wątle się tliło, by pomóc im osiągnąć satysfakcjonujący wynik. Okoliczności sportowe przed tym spotkaniem nie sprzyjały bytowianom. W I lidze podopieczni Adriana Stawskiego nie wygrali od pięciu spotkań, a rywal Legia Warszawa, był na fali wznoszącej po zwycięstwach ligowych z Lechią i Wisłą Kraków. Ale Puchar Polski ma swój specyficzny klimat, rządzi się innymi prawami – wyraźnie słabsi potrafią wyrzucać z gry najlepszych.
GŁODNI SUKCESU
W Bytowie pamiętają jeszcze bój z Wisłą Kraków z 1/8 finału Pucharu Polski. Nie byłby on aż tak wyjątkowy, gdyby nie fakt, że do najlepszej 16, awansował nie pierwszy zespół z Bytowa, a jego rezerwy. W mieście, na okoliczność przyjazdu ówczesnego Mistrza Polski, dostawiano trybuny, a samochody kibiców, parkowane były poza granicami miasta – taki był tłum.
CHOĆBY SIĘ WALIŁO I ŚWIECIŁO
W drugiej połowie trener Adrian Stawski postawił na ofensywę. Dewiza „choćby się waliło i paliło”, a raczej świeciło nabierała nowego znaczenia. W 65 minucie niczym 10 lat temu w meczu Polska-Kazachstan, zgasło światło. Wtedy, dekadę temu, ciemność pomogła Polakom, którzy przełamali niemoc i po powrocie świateł, pokonali Kazachów 3-1. Podobnego światełka w tunelu, poszukiwała Drutex-Bytovia, ale na tle bardziej klasowych rywali, ich blask gasł jak zapałka.
BYLI ZA DOBRZY
Bilans pojedynków Sadicu z obrońcami I-ligowca, był żywym obrazkiem różnicy poziomów pomiędzy zespołami. Legia była szybsza, lepiej zorganizowana i po prostu z innej bajki. Choć nie do końca chciało się jej wysilać. Widoczne to było choćby w 79 minucie, kiedy nikt nie kwapił się by przerwać kolejny rajd Surdykowskiego. Ten jednak, strzałem z dystansu, chybił. Na koniec, dla spokojnego rewanżu drugiego gola zanotował Sadicu i Legia, dokładnie takim samym stosunkiem jak Górnik dzień wcześniej w pojedynku z Chojniczanką, wygrała 3-1. Rewanż przy Łazienkowskiej będzie – zdaje się – tylko dopełnieniem formalności. Bytowianie mogą mieć do siebie żal – trudno się oprzeć wrażeniu, że w środę można było ugrać coś więcej.