Fatalna pierwsza połowa i dobra, prawie do końca konsekwentnie grana druga. Dwa oblicza, jakie zaprezentowała Lechia, wystarczyły na remis w Niecieczy z Sandecją Nowy Sącz 2-2.
Okoliczności wyjazdu do Niecieczy na mecz z Sandecją były bardzo niesprzyjające. Koszmarny mecz przeciwko ostatniej w tabeli Pogoni Szczecin, kara odjęcia punktu i grzywna 200 tys, jakie spadły na klub. Jakby tego było mało, jeszcze Mateusz Matras podgrzewający atmosferę przed spotkaniem, wyrażając niezadowolenie ze swojej pozycji w zespole. Adam Owen postanowił powrócić do ustawienia 1-3-4-2 oraz dokonał trzech zmian w składzie względem środowego spotkania. Od początku na murawie pojawili się Balde, Sławczew i Stolarski.
Sandecja natomiast nie wygrała od 11 spotkań, ale u siebie potrafiła osiągać wyniki remisowe z potentatami ligi – Legią i Lechem. Choć stwierdzenie u siebie jest drobnym nadużyciem – beniaminek rozgrywa mecze w Niecieczy.
KOSZMARNA POŁOWA
Trudno było konkurować z występem przeciwko Pogoni, o miano najgorszego w grudniu w wykonaniu Lechii. Ale piłkarze Adama Owena w pierwszej połowie zrobili wszystko, by ten marazm pogłębić. Biało-zieloni dali się zdominować w środku pola, a chwilę po pierwszym kwadransie w groteskowy sposób stracili gola. W polu karnym przewrócił się Nunez, piłkę przejął Kolew i posłał ją wprost do bramki. Nieco tylko usprawiedliwia Lechistów system VAR, a raczej jego brak. Gdyby był na stadionie, sędzie z pewnością dostrzegłby zagranie ręką strzelca bramki i wówczas losy pierwszej połowy mogły potoczyć się zupełnie inaczej.
To jednak tylko życzeniowe dywagacje.
PO PRZERWIE METAMORFOZA
Ale gdyby chcieć stworzyć film instruktażowy, jak w 15 minut wyrzucić z głowy to, co działo się chwilę wcześniej i wejść na murawę po przerwie w całkiem nowym wydaniu, to Lechia z soboty byłaby modelowym przykładem. Wiedział swoje też Sławomir Peszko, twierdząc że Lechia zbyt pasywnie podchodzi do rywali. Wespół z kolegami wziął sobie to do serca, bowiem już w 51. minucie gdańszczanie doprowadzili do wyrównania. Niezawodny duet Marco i Flavio rozmontował obronę rywali i drugi ze wspomnianych Portugalczyków upolował 5. gola w obecnym sezonie Ekstraklasy. Pod dyktando Lechii przebiegała niemal cała druga połowa spotkania. Bardzo dynamicznie wędrowała piłka na linii Nunes – Łukasik – Peszko i taki, szybki sposób rozgrywania akcji gubił linię obrony beniaminka.
DRYBLER OLIVEIRA
Tylko trzykrotnie w tym sezonie wychodził na murawę jako podstawowy zawodnik Joao Oliveira, ale w sobotnim spotkaniu udowodnił, jak wielkie możliwości – przede wszystko techniczne i kreacyjne – drzemią w młodzieżowym reprezentancie Szwajcarii. Rezerwowy Lechii zatańczył jak rutyniarz z obrońcami rywali, strzelając bramkę na 1-2 w 87. minucie. I gdy wydawało się, że nic złego Lechii nie może się już przydarzyć, znów zabrakło koncentracji w obronie. Z pozoru niegroźny wyrzut piłki z autu, skończył się kompletną dezorientacją obrońców i golem Patrika Mraza.
PUNKT POWINIEN CIESZYĆ
Lechia z przekroju całego spotkania była zespołem aktywniejszym, częściej utrzymującym się przy piłce. Ale ospałość pierwszej części i błędy defensywy w drugiej nie pozwoliły jej wywieźć z południa Polski trzech punktów. Cieszy jednak poprawa gry i dominacja, osiągnięte w drugiej części oraz cenny punkt, który nieco poprawi nastroje przed zbliżającą się długą przerwą.
Paweł Kątnik