– Wygram kiedyś etap na wielkim Tourze. Na razie jest mi dobrze w roli pomocnika Rafała Majki – mówił w Radiu Gdańsk w listopadzie zeszłego roku kolarz, Paweł Poljański. Z jego historii płynie niecodzienny morał. Poljański uczy innych doceniać szeregowców – herosów, którzy niezwykle rzadko wygrywają wyścigi, ale są niezbędni by dyscyplina w ogóle istniała.
Kolarstwo to sport niewdzięczny. Spośród dwustu osobowego peletonu, na końcu każdego etapu zwycięzcą jest tylko jeden. W tym drużynowym sporcie, opartym na żelaznej taktyce i zaleceniach ekipy, trudno pokazać indywidualne predyspozycje. Zwycięstwo etapowe jest efektem identycznej pracy kilku kolarzy. Przez 200 km, wszyscy w takim samym wymiarze wypruwają sobie żyły, by na końcu zwyciężył kolega z drużyny, nie zawsze najlepszy.
JEDEN TAKI DZIEŃ
Wiedział o tym przez całe lata Sylwester Szmyd – znakomity góral, gotowy do osiągania dużych sukcesów, ale powołany do pomagania bardziej medialnym kolegom z drużyny. Kiedy wreszcie uniósł ręce w geście zwycięstwa na morderczym Mont Ventoux, miał 31 lat. Dekada pracy na sukcesy innych, by jednego dnia w słuchawce usłyszeć komendę: dziś jedziesz na siebie.
Lang, Baranowski, Szmyd – Polska przez dekady słynęła z cichych bohaterów. Tym ostatnim jest urodzony w Wejherowie a na stałe związany z Rumią Paweł Poljański. Ale jego kariera nie musi wyglądać tak jak wymienionych wyżej. Poljański ma dopiero 27 lat, a już uchodzi za czołowego pomocnika w światowym peletonie. W tym roku jego gwiazda rozbłysła mocniej. Polak dwa razy dojeżdżał na drugim miejscu w etapach tegorocznej Vuelty, ale nie wyniki, a odpowiednio ułożona głowa, pozwala wierzyć w jego sukcesy.
JASNO SPRECYZOWANY CEL
„Wygram kiedyś etap dużego touru” – mówił z przekonaniem w głosie, goszcząc w Radiu Gdańsk w ubiegłym roku. To właśnie spokój i cierpliwość są znakami firmowymi „Poljana”. Tam gdzie inni chcą wygrywać, on mówi o miejscu w szeregu, radości z pomocy innym. Świadom zmienności losów sportowca, w świecie kolarskim, gdzie nierzadko jeden drugiemu wilkiem, zachowują z Rafałem Majką definicję prawdziwej przyjaźni. Choć nie mieszkają już jak kiedyś w jednym mieszkaniu, a w stanie posiadania, u każdego z nich jest nie jeden a kilkanaście rowerów.
RAZ NA GÓRZE RAZ NA DOLE
Wirus pokrzyżował mu plany w sezonie 2016. Stracił pół roku kiedy infekcja trawiła jego organizm. Koło nosa przeszły Igrzyska Olimpijskie w Rio. Na nich miał – a jakże – pomagać Rafałowi Majce w zdobyciu medalu. Kolarz z Zegartowic krążek zdobył, Poljan jego wyczyny wspierał lecząc dolegliwości. – Trzeba dziękować temu na górze, że Rafał się tam nie wywalił – mówił o medalowym starcie Rafała Majki, Poljański. A o sobie? Świadomy zmienności losów sportowców z pokorą przyjął nie tylko stracony rok 2016, ale także to na czyje sukcesy indywidualne pracuje.
DOGONIĆ KOLEGÓW REPREZETACYJNYCH
W tym roku dwukrotnie był drugi na etapach Vuelta a Espana, choć w całej karierze przejechał tylko pięć wielkich Tourów. Do niedawna mieliśmy duopol – o sile polskiego kolarstwa świadczyli Rafał Majka i Michał Kwiatkowski. Ale upływający rok jest kolejnym z pasmem sukcesów: Maciej Bodnar wygrał czasówkę Wielkiej Pętli. Tomasz Marczyński zwyciężył na dwóch etapach Vuelty, Rafał Majka w jednym, a „Poljan” dwukrotnie w tym samym wyścigu był drugi. Tylko kwestia czasu, aż doszusuje do swoich kolegów i także zacznie zwyciężać poszczególne etapy wielkich tourów.
NIE LUBI BŁYSZCZEĆ
Media społecznościowe: 24 grudnia 2017 roku. Paweł Poljański wrzuca do sieci zdjęcie przed choinką w swoim domu na Kaszubach. To jeden z niewielu dni, kiedy może na spokojnie pobyć w Polsce. U boku piękna narzeczona, w tle wspaniały dom. Ale Poljański nie lubi błyszczeć. Skromność, pokora i praca wychodzą przed blichtr i pozerstwo. Zupełnie jak w sporcie przez niego uprawianym – cicho, w cieniu i do jasno sprecyzowanego celu – wygrania etapu wielkiego wyścigu. Oby w 2018 roku, powodzenia.
Paweł Kątnik