Lechia tylko bezbramkowo zremisowała z Zagłębiem Lubin w drugim meczu 26. kolejki piłkarskiej Lotto Ekstraklasy. Mecz nie stał na najwyższym poziomie. Gdańszczanie skupili się na grze defensywnej, a Zagłębie pomysł na jej sforsowanie straciło już w pierwszej połowie. Przeciwko Zagłębiu Lubin Adam Owen po raz kolejny schował się za gardą. Posłał na plac 7 defensywnych graczy, bo do takich zaliczamy również Pawła Stolarskiego i Filipa Mladenovicia, którzy występują w roli wahadłowych. Skład był z grubsza do przewidzenia, ale pewne decyzje dziwią. Milos Krasić, czyli gracz który w poprzednim meczu asystował przy bramce, tym razem rozpoczął mecz na ławce rezerwowych. Simeon Sławczew, nie oszukujmy się, jeden z lepszych w ostatnim okresie – także na ławce.
MIEDZIOWI W NATARCIU
Zgodnie z oczekiwaniami, od początku inicjatywę miało Zagłębie, ale w pierwszych fragmentach, drużyna Adama Owena umiejętnie przesuwała się w defensywie, skutecznie powstrzymując napór „Miedziowych”. Tak naprawdę, w pierwszych 10 minutach aktywność biało-zielonych sprowadziła się właśnie do defensywy. Zagłębie starało się rozciągnąć grę. Bardzo aktywnie do gry pokazywał się Filip Starzyński, który zarówno po lewej, jak i prawej stronie uruchamiał Filipa Jagiełło i Kamila Mazka. Niestety, nawet jeżeli Lechia wychodziła z własnej połowy, to trzech ofensywnych zawodników miało problem sforsować wysoko ustawioną obronę. Wymownym obrazkiem była sytuacja z 16. minuty, w której osamotniony Flavio Paixao zagrał piłkę do skrzydła, ale tam zabrakło najistotniejszego elementu, a mianowicie… skrzydłowego. Flavio rozłożył ręce i ze spuszczoną głową cofnął się na własną połowę, bo zadanie na ten mecz było jasne – nie przegrać.
JEDNA DOBRA OKAZJA
Po 20 minutach gry Lechia powoli, ale przesuwała się w kierunku pola karnego Zagłębia. Na aktywności przed szesnastką tak naprawdę się skończyło. Lechia do końca wysoko trzymała gardę w obronie, ale nie uchroniła się przed błędami. Najlepszą okazję dla gospodarzy w 45. minucie zmarnował Mares. Na skrzydle z piłką odnalazł się Kamil Mazek, dośrodkował w pole karne. Tam pusty przelot zanotował Gerson, który zamiast kryć napastnika, starał się wybijać piłkę przewrotką. Na szczęście dla Lechii, Mares źle uderzył. Pierwsza połowa do zapomnienia z jednej jak i drugiej strony. Lechia nie oddała żadnego strzału na bramkę Zagłębia, co najgorsze nie stworzyła żadnej akcji bramkowej. Gospodarze optycznie przeważali, raz poważnie zagrozili bramce Kuciaka, ale na tym zakończyli.
PAIXAO RUGBYSTA
Drugą połowę gdańszczanie rozpoczęli z werwą, ale tej starczyło na zaledwie kilka minut. Efekt? Jeden strzał Marco Paixao, którego nie powstydziłby się kopiący na słupy rugbysta. Zagłębie też nie wyglądało na drużynę, która miałaby pomysł na sforsowanie autobusu, który postawili biało-zieloni. Lechia pierwszy celny strzał oddała dopiero w 63. minucie. Nie mając żadnych wątpliwości – przez większą część czasu w Lubinie oglądaliśmy piłkarską mizerię.
ZAMARZLI?
Obraz gry nie zmienił się do końca spotkania. Lechia nie miała większej chęci na forsowanie tempa i oblężenie bramki Zagłębia. Gospodarze zachowywali się zresztą podobnie, a przy takich postawach trudno o bramki. Spotkanie w Lubinie skończyło się bezbramkowym remisem. Przed meczem Lechia taki wynik brałaby w ciemno.