„Nam strzelać nie kazano”. Nasz dziennikarz o polskich koszykarzach w ekstraklasie [OPINIA]

Próżno szukać polskich nazwisk wśród najlepszych strzelców ekstraklasy koszykówki w Polsce. Królują Amerykanie.

Królem Królem strzelców w minionym sezonie zasadniczym w Energa Basket Ligi był Anthony Bean. Obrońca Legii Warszawa zdobywał średnio w każdym meczu ponad 22 punkty. Niewiele to jednak jego zespołowi pomogło, bo gdyby nie wycofanie z rozgrywek Czarnych Słupsk, stołeczny klub spadłby z ekstraklasy. Zresztą Legia Warszawa wygrała w całym sezonie tylko pięć spotkań. Dokładnie tyle samo co Czarni Słupsk, którzy trzy miesiące wcześniej przestali grać notując do końca sezonu już tylko spotkania przegrane walkowerem.

SŁABE LICZBY

Lista najlepszych strzelców w polskiej lidze składa się niemal wyłącznie z nazwiska zawodników „nie naszej produkcji”. Dziewiąty jest Paweł Kikowski z Kinga Szczecin, a dwudziesty drugi Krzysztof Szubarga z Asseco Gdynia. Niewielu Polaków znajdziemy też w innych ważnych dla koszykówki statystykach jak zbiórki czy przechwyty. Lepiej jest tylko w asystach – tu Łukasz Koszarek ze Stelmetu Zielona Góra jest drugi, a Kamil Łączyński z Anwilu Włocławek piąty – oraz w blokach, gdzie pierwsze miejsce zajmuje Adam Łapeta BM Stal Ostrów Wielkopolski, a drugi jest Dariusz Wyka z Asseco Gdynia. 

W sumie w sześciu kategoriach na trzydzieści nazwisk zajmujących pięć pierwszych miejsc znajdujemy cztery polskie. Marnie.

Kolejny rok w ekstraklasie koszykówki w Polsce obowiązuje zasada obowiązkowej gry dwoma Polakami. To miał być przepis, który będzie gwarantował naszym zawodnikom, że nie będą tylko dodatkiem do amerykańskiego składu, ale nie tylko poprzez treningi, a również dzięki regularnej grze w lidze będą podnosić swoje umiejętności. Polską koszykówkę jednak od lat trapią te same problemy. Po pierwsze notoryczny brak pieniędzy w klubach, a po drugie – wynikające z pierwszego – niedoinwestowane szkolenie młodzieży. Prezes klubu mający wydawać przez dziesięć lat pieniądze na szkolenie młodego koszykarza woli zakontraktować na dziesięć miesięcy gracza z USA i wymieniać go co sezon, a nawet częściej, jeśli się nie sprawdzi. Młody zawodnik nie daje żadnej gwarancji. Ani wyniku, ani tego, że jego talent, jeśli go ma, nagle eksploduje. Wbrew pozorom do pracy z młodzieżą powinni trafiać najlepsi trenerzy. NAJLEPSI.

DYSCYPLINA

Ukształtowanie młodego zawodnika jest najważniejsze. Wyrobienie w nim podstawowych umiejętności, zasad pracy, etyki treningu – to rzeczy, które później dają rezultaty pozwalające osiągnąć największe sukcesy. Dziś wielu zawodników inwestuje w siebie trenując indywidualnie również poza sezonem. Zmieniają zasady, nawyki żywieniowe, często po wielu latach. Przykładem jest choćby Filip Dylewicz. Piotr Szczotka kończy karierę zawodnika, ale to jak pracował nad sobą i jak dochodził do swojej dyspozycji fizycznej, może być wzorem dla każdego. Tylko który prezes dziś zaryzykuje inwestycję w dwudziestu młodych chłopaków na dziesięć lat i gwarancję pracy dla trenera z nimi? Kogo z nich dziś na to stać?

BIEDNA KOSZYKÓWKA

Nasza koszykówka, mimo że liga ma sponsora, jest biedna. Nie skromna. Po prostu biedna. Gdyby, jak postuluje część środowiska, ze sponsoringu klubów i ligi wycofały się spółki Skarbu Państwa, śmiem twierdzić polska ekstraklasa koszykówki składałaby się z mniej niż dziesięciu zespołów. Tym bardziej więc warto trzymać kciuki za projekt Asseco Gdynia, gdzie trener Przemysław Frasunkiewicz realizuje projekt „Teraz Polska”. Pewnie gdynianie mogliby dokupić z dwóch amerykańskich zawodników i zamiast na rybach spędzać maj na walce w play-off. Ale mają zasady i trzymają się swojego projektu.

I słusznie. To zaprocentuje.

Na razie sporo kosztuje. Nie tylko pieniędzy, ale goryczy, bo Asseco zasłużyło na więcej niż jedenaste miejsce. Z drugiej strony Trefl Sopot miał w składzie czterech Amerykanów i zajął miejsce… dziesiąte. Stawianie na Polaków kosztowało więc zespół z Gdyni w tym sezonie tylko jedno miejsce w tabeli. Może jednak warto ryzykować. A sam pamiętam, że w końcówce niedokończonego sezonu Czarnych Słupsk, gdy miejscowych kibiców niewiele było w stanie pocieszyć, fetowanie udanych akcji młodych miejscowych zawodników sprawiało wyjątkową satysfakcję.

Przemysław Woś/jK

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj