Bardzo poniedziałkowy mecz i bardzo poniedziałkowy wynik. Arka jechała do Krakowa po punkty, ale wraca bezbarwna i nienasycona, po nudnym 0:0 z Cracovią.
Po meczu z Jagiellonią Zbigniew Smółka mówił, że jego zespół rozegrał najlepsze spotkanie w sezonie. Marne to pocieszenie, skoro Arka w tym meczu przegrała 0:2, pokazując znośny futbol przez maksymalnie 30 minut. Trudno było spodziewać się, że może być gorzej, ale styl gry w Krakowie naprawdę był gorszy.
„MOMENTY”
Pocieszeniem poniedziałkowego widowiska są „momenty”. Słowo używane nagminnie do opisania wątpliwej jakości widowisk polskiej Ekstraklasy, ale będące wygodnym usprawiedliwieniem. Owe momenty, to kilka strzałów na bramkę, a raczej prób. Bo próbował Aankour, ale go zablokowano. Próbował Siemaszko, lecz zgubił piłkę. Te strzały i tak były wyjątkową formą łaskawości wobec fanów. Inne fragmenty spotkania to po prostu niedokładne zagrania, kontuzje i interwencje służb medycznych oraz notoryczne przerwy spowodowane zagraniami w aut. Antyfutbol w wersji krakowsko-gdyńskiej.
NIESTRAWNE DANIE
Tego wybaczyć obu zespołom nie można. Są w kryzysie, nie zdobywają punktów, dlatego w bezpośrednim pojedynku spodziewaliśmy się walki. Dostaliśmy niestrawne danie, kolejne zresztą, a i końca tej szarzyzny nie widać. Brawa dla Pavelsa Steinborsa za interwencję meczu, ale skoro bramkarz meczu, w którym strzały niemal nie padają, zostaje bohaterem spotkania, to jest to spotkanie słabeusza z jeszcze słabszym. Żółto-niebieskim po 280 minutach w Ekstraklasie nadal nie udało się zdobyć gola.
Po tym spotkaniu Arka ląduje na 13. miejscu, a Cracovia jest 15. Pozycje w tabeli są odzwierciedleniem poziomu prezentowanego na murawie.
Paweł Kątnik