Nie jest jakimś guru obecnego sezonu, ale to piłkarz intrygujący. Chcąc zdjąć z siebie podejrzenia korupcyjne, poddał się badaniu wariografem. Gdy pytam go o równie popularną mu żonę, szybko ucina dyskusję. – Po co gadać na ten temat – wzdycha. Adam Danch, obrońca Arki Gdynia, czeka na swoją szansę.
Dorastał na Śląsku, ale w przeciwieństwie do części rodziny, która zjeżdżała do kopalni, on zajął się piłką nożną. Na tyle skutecznie, że noszony na rękach w Polsce Leo Benhakker, zauważył w nim przyszłość reprezentacji Polski.
REPREZENTACJI TYLKO DOTKNĄŁ
Ukończył 20 lat, 11 miesięcy i 29 dni, kiedy debiutował w pierwszej reprezentacji w meczu towarzyskim z Serbią. 8 minut przy pustych trybunach podczas tureckiego zgrupowania w meczu, który nie miał żadnego znaczenia. Przed młodym wówczas chłopakiem z Górnika Zabrze otwierały się perspektywy na poważne granie. Ale los później poskąpił mu występów w kadrze. Kolejny występ zaliczył po czterech latach, łącznie zaś zaledwie dwa spotkania. – Powoływali mnie jeszcze Franciszek Smuda i trener Fornalik, ale bez występów i to tyle – mówi dzisiaj bez sentymentów.
GÓRNIK: MIŁOŚĆ I WARIOGRAF
10 lat spędzonych w Zabrzu to spory bagaż. Przechodził z klubem spadki, awanse i biedę tak wielką, że słowo „wypłata” z powodu rzadkości jej otrzymywania odmieniano przez wszystkie przypadki. – Wszystko mega fajnie wyglądało za trenera Nawałki. Podobnie za trenera Warzychy. Miałem pełno ofert, że mogłem odejść, grać za większe pieniądze, ale zostałem, bo dobrze się czułem. I miałem wielu znajomych, nie tylko na boisku, ale także poza nim. To była jedna wielka rodzina – wspomina lata spędzone przy Roosvelta.
Ale ostatnie czasy w tym klubie przybierały już postać groteski, nieśmiesznej komedii, wreszcie po prostu czasu, który należy jak najszybciej oddzielić grubą kreską. Kibice zarzucali mu, że sprzedał mecz. Chodząc po ulicach był wytykany palcami, postanowił więc skonfrontować się z rzeczywistością poddając się badaniu wariografem. – Po tylu latach gry takie coś? – pyta retorycznie Danch. Historię kwituje jednoznacznie, ale z uśmiechem. – Poszedłem, wyszedłem i tyle. Widocznie tak miało być i życie pisze takie scenariusze.
MAŁOMÓWNY? TYLKO NA ZEWNĄTRZ
Próbował odmówić wywiadu, wszystko grzecznie i z trudem cedzonego „nie”. Ale kilka minut później znalazł czas i entuzjazm. Gdy pytam dlaczego tak niechętnie udziela się medialnie, mówi że nie ma sensu, po co ludzie mają gadać. Nie ma Instagrama, nie korzysta z Facebooka, zresztą nie widzi potrzeby by je mieć. Wpisując w wyszukiwarkę nazwisko Dancha, wyskakuje więcej pozycji dotyczącej jego małżonki. Uchodzi za atrakcyjną kobietę, ozdobę trybun. – Nie pytaj o żonę, nie chcę o tym gadać, pogadajmy o sezonie – ucina. Ale wśród znajomych podobno zrzuca maskę. – W gronie przyjaciół jestem duszą towarzystwa, po prostu nie wychylam się na zewnątrz. I to mi pasuje.
NOWE ROZDANIE
Opuszczenie Zabrza i przenosiny do Gdyni, jak mówi, były dobrym ruchem. – Wciąż im kibicuję i oglądam mecze. Podjęliśmy z klubem taką decyzję, że odchodzę, ale nie zadecydowały o tym sprawy typowo sportowe. To był dobry czas, by z Górnika odejść – twierdzi. W Gdyni jeszcze nie może znaleźć miejsca w składzie. Rozegrał w tym sezonie zaledwie 35 minut w dwóch spotkaniach, ale wie, że tylko postawa na boisku decyduje o sympatii kibiców. Nie zmienia to faktu, że ciepło wypowiada się o trenerze Smółce. – Powtarza nam non stop, że nie mamy się bać, mamy grać do przodu, nieważne jaka drużyna przyjeżdża. Po przegranym meczu trener imponuje mi, że dalej trzyma się swoich założeń, jest konsekwentny.
DOSTANIE SZANSĘ?
Wydaje się, że po meczu w Gliwicach, Danch dostanie swoją szansę. Przeciwko Piastowi siedział na ławce, ale słabe spotkanie zagrał Frederik Helstrup i rysuje się szansa na pokazanie się. – Pozycja stopera nie jest taka, że ciągle się ją zmienia. Trener postawił na Maricia i Fryderyka (Helstrupa – red.), ale jak wszedłem to przecież dobrze to wyglądało. Za dużo w Arce na razie nie pograłem, może niedługo się uda – kończy 30-letni stoper.
Posłuchaj rozmowy z Adamem Danchem:
Paweł Kątnik