Lechia wygrała z Arką szczęśliwie. Mimo przewagi jednego zawodnika przez pół godziny meczu, dopiero w doliczonym czasie zdołała zapewnić sobie komplet punktów. O wyższości nie było mowy, bo nawet po opuszczeniu boiska przez Tadeusza Sochę, Lechiści nie zdołali zdominować rywala. ARKA BEZ KOMPLEKSÓW, LECHIA POD PRESJĄ
Arka przed tygodniem wygrała we Wrocławiu ze Śląskiem. Tym samym, który w piątek rozbił 5:0 w Legnicy Miedź. To z pewnością dodało pewności mentalnej. Na murawę stadionu w Gdańsku Letnicy Arkowcy wyszli bez przesadnej tremy. O kompleksach wynikających z dotychczasowej niemocy w meczach derbowych nie było mowy. Bardzo dobrze grała para stoperów Christian Maghoma – Frederik Helstrup. Na boku nie mógł rozwinąć skrzydeł Lukas Haraslin, bo zastępujący Damiana Zbozienia Tadeusz Socha grał pewnie. Grał, niestety dla gdynian, tylko do 65 minuty, kiedy nieroztropnie wyciął Słowaka i wyleciał z boiska. To był kluczowy moment. Arka musiała przewartościować cele. Remisu broniła skutecznie do 90 minuty.
Zwykle Arka sprawiała podczas derbowych spotkań wrażenie przemotywowanej. Tym razem ta słabość dopadła Lechię. W pierwszej połowie, naprawdę dobrej z obu stron, na prawym skrzydle bardzo aktywny był Konrad Michalak, swoje w środku pola robili Patryk Lipski i Jarosław Kubicki, nieźle stałe fragmenty rozgrywał Filip Mladenovic. Słaby mecz na prawej obronie rozgrywał Joao Nunes. Lechiści sprawiali wrażenie zaskoczonych pewnością i rozwagą, z jaką grała Arka. W przeciwieństwie do Leszka Ojrzyńskiego trener Zbigniew Smółka znakomicie ustawił i zmotywował swój zespół.
Adam Deja, Michał Nalepa i Michał Janota kontrolowali środek pola. Lechia rozwijała skrzydła i dzięki temu w pierwszej połowie oglądaliśmy naprawdę dobry mecz. O jego wyniku zdecydowało wspomniane zajście z 65 minuty, kiedy to Tadeusz Socha osłabił zespół. Lechia nie potrafiła przewagi wykorzystać, Arka „bezczelnie” nie chciała cofnąć się do desperackiej obrony i tylko dzięki Flavio Paixao i jego patentowi na derby gospodarze zdobyli komplet punktów.
KIBICOWSKIE PLUSY I MINUSY
25 tysięcy kibiców na trybunach to rekord na Stadionie Energa Gdańsk w tym sezonie. Gdyby zdjąć zakaz z Arki, mielibyśmy ponad 30 tysięcy.
Oprawa była kolorowa i rzec można nawet „błyskotliwa”. Pomysł z zadymieniem stadionu śmierdzącą i ciemną mgłą nie jest dobry. Czerwone pochodnie, mimo iż zakazane, zrobiły znacznie lepsze wrażenie.
W drugiej połowie zabawa zaczęła się na całego. Sympatycy Lechii przygotowali rebus. Na wielkich transparentach pojawiły się cztery „wizualizacje” przedstawiające wątki związane z gdyńskim klubem. Rozwiązaniem była znana i popularna w kręgach kibicowskich Lechii czterowyrazowa rymowanka. W związku z tym, że niecenzuralna, to nie nadająca się do zacytowania. Quiz był kompletny, bowiem poniżej zamieszczono numer, pod który należało wysyłać odpowiedzi. Numer należał do biura prasowego Arki. Pomysł kontrowersyjny, hasło noszące znamiona wulgarności, ale akurat brak salonowych zachowań i sformułowań na stadionie to standard. Dało się przeżyć.
Słabiej wyglądały przedmioty rzucane z trybun w kierunku piłkarzy Arki, którzy wykonywali rzuty rożne. To na pewno nie było „fair”, co potwierdził sędzia zabezpieczając na użytek przyszłych kar kilka rekwizytów. Koszty trzech punktów zdobytych przez Lechię na pewno wzrosną o kilkanaście tysięcy.
TRENERZY ZADOWOLENI
Trener Piotr Stokowiec nie krył zadowolenia ze zdobytych punktów. Na pomeczowej konferencji prasowej roztropnie uprzedził ewentualne pytania o jakość gry i stwierdził, że zanim nie przeanalizuje całego spotkania, to nic nie powie. Trudno szkoleniowcowi Lechii coś zarzucić. Pełen profesjonalizm, zero populizmu. Tym bardziej, że Lechia nie zagrała dobrego meczu, a w drugiej połowie było naprawdę słabo.
– Dwa punkty zawdzięczamy kibicom. Zwycięstwo to w głównym stopniu ich zasługa. Ich doping, wiara i niezłomność przez cały mecz spowodowały, że moi zawodnicy wznieśli się na wyżyny – przyznał.
Zbigniew Smółka wyraził dumę z postawy swoich piłkarzy. – Ciąży na nas jakieś fatum, bo w 90. minucie piłka z niczego jest wrzucona w pole karne i przegrywamy mecz. Bardzo chcieliśmy, a teraz płaczemy w szatni. Życie jest okrutne i brutalne, także piłka, ale musimy to udźwignąć. Jestem cholernie wściekły, że nie zremisowaliśmy spotkania, które powinniśmy co najmniej… zremisować – podsumował.
Włodzimierz Machnikowski/mili