Przewaga Lechii już stopniała. Nasz dziennikarz analizuje, co na to wpłynęło [KOMENTARZ]

Piłkarze Lechii roztrwonili przewagę nad rywalami. Jeden mecz może sprawić, że stracą pozycję lidera. Rozgrywając piłkarskie szachy nie posiadają inicjatywy niezależnie od tego z kim i gdzie grają. Punkty z Gdańska wywożą nawet outsiderzy, a mecze nie tylko z tego powodu ogląda się niełatwo.

– Nie chciałbym się usprawiedliwiać, ale widać było trochę marazmu i zmęczenia, zwłaszcza u zawodników, którzy grają od deski do deski. Trzeba przyznać, że ten mecz nie wyszedł nam tak, jakbyśmy chcieli. Zabrakło trochę jakości i kreatywności w utrzymaniu piłki na połowie przeciwnika oraz finalizacji naszych akcji. Daleki jestem jednak od tego, aby siać panikę czy lament. Jesteśmy w dobrym miejscu, aczkolwiek doskwiera nam brak niektórych kontuzjowanych zawodników ofensywnych, bo przez to mamy ograniczone pole manewru. Czujemy wielki niedosyt, bo grając w przewadze dążyliśmy do zwycięstwa. Po tym spotkaniu trzeba wyciągnąć konstruktywne wnioski. Walczymy dalej i na pewno tanio skóry nie sprzedamy. Jesteśmy liderem i zrobimy wszystko, aby nim zostać do końca – mówił Piotr Stokowiec po meczu z Wisłą Płock

SPOKÓJ DO BÓLU

Lechia gra rozważnie. Nie rzuca się na rywala niezależnie od tego, kto nim jest. Tyle tylko, że to działa na przeciwnika motywująco. Dlatego nawet osłabiona Wisła Płock, która mecz z liderem zaczęła bardzo ostrożnie, po kilkunastu minutach zwietrzyła szansę wywiezienia z Gdańska punktów. Zabrała tylko jeden, ale grając przez pół godziny w „10”, taki wynik może uznać za zadowalający.

Na gdańszczan ożywczo wpłynęła dopiero strata bramki, chwilę potem także świadomość gry z przewagą jednego zawodnika. Ale wtedy już godzinę gry trzeba było spisać na marne. Czasu wystarczyło tylko na wyrównanie.

BEZ GWIAZD

Trener Piotr Stokowiec jest świadom ograniczonego potencjału swojej drużyny. Nie ma tu gwiazd i liderów. Trudno wymienić choćby jednego piłkarza, który byłby pewien miejsca w składzie innych czołowych drużyn ekstraklasy.

Fila i Makowski są dopiero „na dorobku” . W czołówce ligowych indywidualności z obrońców mamy tylko Mladenovicia, rozwój Haraslina zatrzymały kontuzje, Flavio Paixao gwiazdą pozostaje tylko „tu” i „teraz”. Łukasik i Kubicki mieszczą się w definicji „solidności”. Artur Sobiech mimo otrzymywanych szans nie potwierdza strzeleckich talentów.

KOMPOZYCJA

Trener Piotr Stokowiec jesienią podkreślał, że „prawdziwego” Sobiecha zobaczymy wiosną. W tym roku konsekwentnie stawia na napastnika, który jednak zawodzi. Jest niewidoczny, nie stwarza sobie sytuacji podbramkowych, nie strzela goli. Tymczasem zajął pozycję „9”, na której znakomicie czuł się Flavio Paixao. Portugalczyk, rzucany ze skrzydła na skrzydło, sprawia wrażenie zdezorientowanego. Na boku traci walory prezentowane w bezpośrednim sąsiedztwie bramki.

Sobiech miał potwierdzić intuicję szkoleniowca, tymczasem wprowadza rysę na trenerskim autorytecie.

PRESJA

Trenerzy i piłkarze w każdej sytuacji i kontekście podkreślają, że na tabelę nie patrzą i liczy się tylko najbliższy mecz. Grają „swoje” niezależnie od tego, kto stoi naprzeciw.

Cierpliwie, by nie rzec „do znudzenia”, rozgrywają piłkę i – co ciekawe – nuda coraz częściej wylewa się na trybuny. Mecze Lechii nie porywają, ale dopóki zgadzają się wyniki, niegodziwością byłoby się czepiać. Kiedy przewaga nad rywalami zbliżała się do poziomu dwucyfrowego, a średnia zdobycz meczowa przekraczała 2 punkty, tematu mistrzostwa nie sposób było już uniknąć.

Wygląda na to, że pozycja w tabeli zamiast porywać, stała się ciężarem.

 

Włodzimierz Machnikowski/mili

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj