O Arce ostatnimi czasy mówi się albo źle, albo wcale. Wiadro pomyj wylano na żółto-niebieskich po zwolnieniu Zbigniewa Smółki, miało to być spowodowane szantażem ze strony kibiców. Podniosły się też plotki o odejściu Wojciecha Pertkiewicza. Czy rzeczywiście doszło do szantażu kibiców? Czy Smółka powinien zostać zwolniony wcześniej? Czy Pertkiewicz był bliski odejścia z klubu? Między innymi o tym opowiedział nam prezes Arki Gdynia.
Tymoteusz Kobiela: Panie Prezesie, ostatnio były w Arce dwa potężne kryzysy. Pana zdaniem ten wizerunkowy, organizacyjny, już za wami?
Wojciech Pertkiewicz, prezes Arki Gdynia: Tak. Były dni ciszy, które niestety skutkowały tym, że wiele nieprawdziwych, uwłaczających i bijących w reputację klubu informacji pokazało się w mediach. Było to wynikiem zawirowań organizacyjnych, strukturalnych i na poziomie decyzyjnym w klubie. Jedno zgrało się z drugim i teraz pokutujemy. Chciałbym teraz zdementować kilka plotek, między innymi dotyczących formy zwolnienia trenera Smółki. To nie było żadne zaskoczenie. Wszystko było przygotowane, zaplanowane, a zabrakło oprawy informacyjnej. Standardowej procedury, która w takiej sytuacji powinna zostać wdrożona. Tak samo w przypadku plotek i nawet artykułów mówiących o tym, że kibice mieli mieć wpływ na zmianę trenera. Grożenie, szantażowanie – nic takiego nie miało miejsca.
Do tej sytuacji można było dobudować historię, niektórym wydała się ona prawdziwa i zaczęła żyć swoim życiem. Ten kryzys mamy już, mam nadzieję, za sobą, pracujemy dalej. Jestem po rozmowach z właścicielem, myślę, że się porozumieliśmy.
Posłuchaj rozmowy:
– Tego porozumienia między Panem a właścicielem klubu zabrakło? Ta współpraca przestała funkcjonować w tym momencie i z tego wyniknął cały ten kryzys?
– To był wynik różnicy zdań w pewnych kluczowych dla klubu kwestiach. Zazwyczaj w spółkach kończy się to tak, że prezes żegna się ze stanowiskiem. Nie mówię tego w formie zarzutu, to jest naturalne. Na szczęście nam udało się porozumieć, wyjaśnić wątpliwości i jeżeli dojdzie do kolejnego kryzysu, to będzie nam łatwiej go przejść.
– Pojawiały się też plotki, że Pan odejdzie z klubu. Tak jak Pan powiedział – bo nie było między wami porozumienia. To była prawda? Był moment, w którym był Pan blisko rozstania się z Arką, czy to też były po prostu kłamstwa?
– Nie mówiłbym o kłamstwach. Kiedy pojawiają się plotki, to można na nie od razu zareagować albo przygotować odpowiednie komunikaty. Jeżeli chodzi o mnie, to rzeczywiście, uważny obserwator dostrzegłby ciszę medialną i brak komentarza z mojej strony do zaistniałej sytuacji, która de facto komentarza wymagała natychmiast. Rozmawiając o dalszej współpracy umówiliśmy się jednak, że na razie nie będziemy podejmować publicznych komentarzy tych zdarzeń. Dogadaliśmy się, jak ta współpraca ma wyglądać i dlatego teraz, chociaż wiele dni już minęło i błoto przyschło, postanowiłem spróbować chociaż delikatnie klub z niego otrzepać. Już nie do wszystkich dementi dotrze, nie wszyscy wezmą je za wiarygodne. Niemniej uważam, że trzeba było to zrobić.
– A dlaczego informacja o zwolnieniu trenera Smółki była podana w taki sposób? Na Twitterze, w tak lakoniczny sposób i godzinę przed meczem. Bo o ile obserwatorzy zgadzają się, że zwolnienie trener Smółki było prawdopodobnie jedynym słusznym wyjściem, o tyle moment budził ogromne kontrowersje.
– Zdecydowanie, to jest też jeden z elementów, o który poróżniliśmy się z właścicielem. Sama decyzja zwolnienia, tak jak Pan powiedział, była słuszna. Powiem więcej, uważam, że sytuacja była bardzo przygotowana. Trener o tym wiedział, drużyna wiedziała, wewnętrznie nie było to dla nikogo zaskoczeniem. To miał być wręcz element motywacyjny dla zawodników. Są derby, gramy dla kibiców, dla siebie, ale też dla trenera, z którym się żegnamy. Nie wiem w jakich relacjach, ale gramy też dla niego. Fatalna forma i opakowania informacyjnego do lakonicznego tekstu i to był początek kryzysu.
– Między Pana słowami czytam, że być może ta decyzja powinna zostać podjęta wcześniej. Gdyby Pan mógł, zwolniłby trenera Smółkę wcześniej?
– Nie ukrywałem tego w relacjach i to też był jeden z elementów różnicy zdań – moment podjęcia decyzji o rozstaniu się z trenerem Smółką.
– Czyli mówiąc wprost – Pan chciał zwolnić trenera Smółkę wcześniej, a właściciel Dominik Midak stał za trenerem i chciał, żeby został w klubie.
– Nie na zasadzie: ja chcę „A”, a ja „B” i się rozchodzimy, tylko dyskusji, którą przeprowadzaliśmy codziennie. Różnica zdań była znaczna. Wydarzyło się ostatecznie to, co się wydarzyło. Ciche dni mamy już za sobą i pracujemy dla dobra klubu. Tak naprawdę wszyscy, którzy są w klubie, pracują dla jego dobra. Czasem po prostu wizja jest inna u innych osób i trudno powiedzieć, kto ma rację. Na tym polega życie. Tak długo, jak są szczere intencje i mamy określone dobro nadrzędne, możemy się różnić. Najważniejsza jest Arka i jej dobro zawsze musi być numerem jeden w hierarchii przy podejmowaniu decyzji. W naszej sytuacji dobro klubu nieco inaczej widzieliśmy, ale finalnie się porozumieliśmy.
– A Pan sobie wyobraża, że Arka może spaść z Ekstraklasy?
– Formalnie muszę brać to pod uwagę, ale emocjonalnie sobie tego nie wyobrażam. Dwa tygodnie temu rozmawiałem na wiele tematów z Michałem Nalepą i doszliśmy do momentu „co by było”. Zacytuję Michała: „Prezesie, nie po to tyle tutaj razem pracowaliśmy, żeby to teraz spieprzyć.” Wierzę w to, mamy za dobrą drużynę, żeby spaść.
– Odchodząc trochę od tematów tego sezonu, Pan zapowiedział już zmiany w pionie sportowym. Odchodzi Paweł Bednarczyk. Jakiś czas temu, po głośnej akcji z biletami i samolotem, chyba stracił trochę poparcie kibiców, pojawiły się różne transparenty na trybunach. Z czego wynika to, że żegnacie się z osobą, która była w klubie tak długo?
– Paweł był piętnaście lat w klubie. Posiada ogromną wiedzę na temat funkcjonowania klubu, spraw formalnych, pełnił też rolę kierownika drużyny, a formalnie był menadżerem. Zakres jego obowiązków był bardzo duży. Wiem, że przyklejono do niego łatkę, kiedy wyszła na jaw informacja z pomyłką z biletami. Nie ma co ukrywać, było to dosyć kuriozalne, ale my widzimy, ile błędów wszyscy popełniają i ratujemy się nawzajem, kiedy przyjeżdżają inne kluby do nas. Czasami zapominają o takich rzeczach, że się zastanawiamy, jak mogli w ogóle bez tego pojechać. Takie rzeczy się zdarzają. Temat z biletami był nośmy medialnie, bo rzadko spotykany i dotknął wizerunku klubu, ale technicznie sytuacja została rozwiązana tamtego dnia i drużyna dotarła do Krakowa.
W sprawie przebudowy pionu sportowego też długo rozmawialiśmy z właścicielem. To będzie proces i jedną z jego części było pożegnanie się z Pawłem Bednarczykiem z końcem sezonu. Już teraz udało nam się pozyskać Rafała Żurowskiego. W Chojniczance pełnił rolę dyrektora sportowego, a w Arce będzie dyrektorem wykonawczym. Jeszcze chwila do przedstawienia całego działu, wymaga to decyzji życiowych od kilku osób. Myślę, że za kilka tygodni przedstawimy, jak konkretnie wygląda pion sportowy, ze wskazaniem konkretnych obszarów odpowiedzialności.
– Kończąc temat, czy to nie jest trochę tak, że ciągła walka o utrzymanie hamuje rozwój całego klubu? Są możliwości organizacyjne i gdyby udało wam się awansować do górnej ósemki, to macie pewny ligowy byt i przez kolejne miesiące można już pracować nad rozwojem. A tak ciągle jest to ultimatum: nie wiemy, czy się utrzymamy, więc nie inwestujemy, a to hamuje bardzo wiele rzeczy.
– Nie jest tak, że nie inwestujemy, ale inwestujemy z umiarem. Nie ważne, jak dobra jest drużyna, nigdy nie ma gwarancji. O Lechu Poznań mówiło się, jako o kandydacie do mistrzostwa Polski, a przed 30. kolejką mógł jeszcze znaleźć się w grupie spadkowej. Po awansie do ekstraklasy mówiłem, że będziemy się rozwijać, ale małymi krokami. Żebyśmy nie przeinwestowali, bo później może boleć tyłek. I teraz to podtrzymuję. Rzeczy, które teraz są dla nas oczywiste, trzy lata temu nie były i musieliśmy w to dopiero inwestować. W tym sezonie chociażby wymiana sprzętu do sprzedaży biletów na stadionie, budowa siłowni na stadionie i zakup sprzętu do odnowy biologicznej, remont internatu i wiele innych poza wszystkimi innymi stałymi kosztami. Spokój, który uzyskalibyśmy dużo wcześniej, na pewno by pomógł. Ale to nie jest tak, że my nie pracujemy na to, żeby znaleźć się w grupie mistrzowskiej. Staramy się zapewnić jak najlepsze warunki w ramach naszych możliwości. Na końcu wychodzą na boisko zawodnicy i to od nich zależy, jak wszystko zafunkcjonuje. Oczywiście elementów jest dużo więcej łącznie z czynnikiem losowym. Gdyby była na to złota rada, to bylibyśmy mistrzem Polski co roku, ale tej złotej rady nie ma.