Wisła Sandomierz, której nie było, kontuzja i wizyta w szpitalu Sobiecha, koszmarne pudło Michalaka albo pięknej urody trafienie Maka w Zabrzu – to historie napisane przez piłkarzy Lechii na przestrzeni ostatniego półrocza w Pucharze Polski. Przed biało-zielonymi ostatni przystanek tegorocznej edycji i z tej okazji przypominamy ich drogę do finału na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Nie było w tej edycji Pucharu Polski drużyny, która bardziej zasłużyła na finał niż Lechia. Gdańszczanie awanse wydzierali na boiskach rywali, robili to zarówno na peryferiach futbolu – Nieciecza, Rzeszów, Częstochowa – jak i w starciach z uznanymi rywalami – Wisłą Kraków i Górnikiem Zabrze. Ani razu nie mięli za to okazji zaprezentować się przed własną publicznością. Wspominamy jak to wyglądało od 1/32 i karnych przeciwko Wiśle Kraków, po ostatnie minuty dreszczowca z Rakowem.
WISŁA – LECHIA 1:2, CZYLI REWANŻ ZA LIGĘ
Jak to z pierwszymi rundami Pucharu Polski bywa, mobilizacja nie zawsze jest na najwyższym poziomie, a perspektywa meczów o stawkę wciąż bywa bardzo odległa. Tym bardziej, że gdańszczanom już na tak wczesnym etapie przypadł bardzo wymagający przeciwnik, który zresztą 10 dni wcześniej w ligowym meczu gładko Lechię pokonał 5:2. – Bardzo dobrze wspominam pobyt w Wiśle Kraków. Dojeżdżaliśmy z bratem 5 lat do Krakowa autobusami kilkadziesiąt kilometrów. Był to okres trampkarzy i juniorów, trenowaliśmy u trenera Kmiecika, który jest teraz asystentem. Marzeniem za dzieciaka było zagrać w Wiśle – wspominał dzieciństwo na ziemi małopolskiej przed meczem Michał Mak.
Ale to inny były wiślak, ten z seniorskiej drużyny, dał Lechii prowadzenie. Michał Nalepa powoli przyzwyczajał kibiców nad morzem, że świetnie potrafi grać głową, a Patryk Lipski, że potrafi mu ładnie asystować. Po golu obrońcy już po kwadransie było 1:0.
I należy sobie szczerze powiedzieć, że ta rywalizacja nie trwałaby 120 minut plus karne, gdyby tylko Lechia wykorzystała choć połowę szans, które stworzyła sobie w Krakowie w pierwszych 30 minutach. „Setki” mieli wówczas Michalak, Arak i Mak. A, że futbol bywa mściwy, to w drugiej połowie było 1:1 po golu z rzutu karnego Zdenka Ondraska. Czech nie został jednak bohaterem. W 95. minucie coś go podkusiło, by kończąc wślizg jeszcze podnieść nogę i „przejechać się” po udzie Patryka Lipskiego, więc przejechał się także na swojej decyzji i musiał udać się przedwcześnie do szatni.
– Jesteś bohater, dawaj, jesteś bohater – powtarzali przy ławce rezerwowych koledzy z drużyny do Zlatana Alomerovicia tuż przed serią rzutów karnych i mówili to bardzo słusznie bo serbski bramkarz jeszcze w regulaminowych 90 minutach nagimnastykował się, by Lechia nie straciła bramki. A w konkursie jedenastek zagotował się Maciej Sadlok, który jako jedyny przestrzelił, co wystarczyło, by Lechia, a nie Wisła zagrała w 1/16 finału Pucharu Polski.
RESOVIA – LECHIA 1:3, CZYLI KOLEJNY RAZ POZA DOMEM
Znowu wyjazd i znowu na południe Polski, ale tym razem do rywala teoretycznie słabszego. Lechia wreszcie miała udowodnić, że po kompleksach w starciach z drużynami niższych szczebli nie ma już śladu. W Rzeszowie też nie było łatwo. Resovia prowadziła aż do 57. minuty. Chwilę wcześniej Piotr Stokowiec posłał w bój swoje największe gwiazdy – Haraslina i Mladenovicia, zdejmując Maka i Makowskiego. Efekt? Trzy gole, w tym jeden wprowadzonego Haraslina i zwycięstwo. I jeszcze drobnostka – w meczu z Resovią pierwsze 45 minut na lewej obronie zagrał Mateusz Lewandowski i był to jego ostatni dotychczas występ w pierwszej drużynie Lechii. Ale jeśli gdańszczanie zdobędą trofeum 2 maja, to jego udział niczym Marcina Wasilewskiego w mistrzowskim sezonie Leicester, zostanie dostrzeżony.
TERMALIKA – LECHIA 1:3, CZYLI MIAŁA BYĆ WISŁA SANDOMIERZ
Szykował się trzeci mecz i… trzeci na wyjeździe. Ponownie do przebycia była cała Polska. Po Krakowie i Rzeszowie przyszła pora na małą Niecieczę. Choć przypomnienie rywalizacji z Bruk Betem trzeba zacząć od… Macieja Sawickiego. Sekretarz PZPN-u pierwotnie rozlosował dla gdańszczan III-ligową Wisłę Sandomierz. Wszystko przez nieszczęsny brak jednej kulki z drużyną Miedzi Legnica. Losowanie uznano za odbyte, później je powtórzono. I można gdybać, jak zakończyłoby się starcie na III-ligowym boisku w Sandomierzu. Czy byłoby Lechii łatwiej, a może na trudnym terenie poszłoby jej gorzej niż Odrze Opole? Zabawa dla lubiących spekulacje.
Jak w przypadku poprzedniej rundy, znów przeważali gospodarze, mieli swoje sytuacje, ale to Lechia otworzyła wynik pięknym strzałem Łukasika do szatni. Potem równie ładnie przymierzył z 25 metrów Makowski, dokładając drugie trafienie. O emocje w ostatnim kwadransie zadbał jeszcze zespół gospodarzy, strzelając kontaktowego gola i to w 10 na 11. Optycznie znów nie było szału, ale wynik robił dobre wrażenie, po tym jak w ostatniej akcji meczu po błędzie gospodarzy gola na 3:1 zdobył Rafał Wolski.
ZAKAZANO IM GRAĆ U SIEBIE, CZYLI GÓRNIK – LECHIA 1:2
Już po meczu jeden z jego bohaterów Michał Mak powiedział: Chcielibyśmy w końcu zagrać u siebie, gramy fajną piłkę i miło byłoby dać radość naszym kibicom. Jak się miało okazać, biało-zieloni ani razu nie dali się nacieszyć rozgrywkami o puchar na swoim stadionie. A mecz z Górnikiem? To powtórka z rozrywki: znów przeważali od początku gospodarze – sam Angulo miał co najmniej dwie dogodne sytuacje, by wyjść na prowadzenie do 30 minuty spotkania. Wtedy sprawy w swoje ręce wziął wspomniany Mak – ni to od niechcenia, ni to z wiarą w powodzenie na prawym skrzydle przełożył sobie piłkę na lewą nogę i strzałem z 25 metrów w samo okienko pokonał Martina Chudego. Wynik byłby pewnie zgoła inny, gdyby nie dobra postawa bramkarza Zlatana Alomerovicia – trudno przewidzieć, w którym momencie całej edycji to na niego ostatecznie postawił Stokowiec w bramce, ale faktem jest, że przeciwko Resovii i Termalice to Kuciak miał miejsce w składzie.
Gol na 2:0 Tomasza Makowskiego potwierdził, że może jego strzały z dystansu nie lecą z prędkością uderzeń Roberto Carlosa, ale na pewno mają w sobie na tyle kąśliwości, by wpadać do siatki. Piłkarze Lechii zgodnie podkreślali, że to zwycięstwo było trudne, pewnie najtrudniejsze w całej edycji, ale właśnie takie zwycięstwa koncentrowały ich na traktowaniu Pucharu Polski poważnie od początku do końca.
I jeszcze jedna migawka z tego meczu. Doliczony czas gry, Konrad Michalak ma sytuację sam na sam, może zapytać bramkarza w który róg ma strzelać… Piłka dokładnie w momencie, gdy skrzydłowy chce ją uderzyć, podskakuje na kępie trawy i szybuje 5 metrów ponad bramkę.
RAKÓW – LECHIA, CZYLI KAMERALNIE ALE ZWYCIĘSKO 0:1
Stadion na tyle kameralny, że za trybunami górował wóz transmisyjny Polsatu – to już okoliczności spotkania z Rakowem w Częstochowie. Kolejny z meczów, gdzie nic nie jest pewne, a wynik waży się do ostatnich minut meczu. Wszystko mogło zacząć się zresztą bardzo źle dla Lechii, ale w polu karnym zawodnikami biorącymi się za wykończenie akcji byli środkowi obrońcy – Niewulis i Petrasek. Piłka najpierw trafiła w poprzeczkę, potem źle klatką piersiową przyjmował Petrasek i akcja spaliła na panewce.
Ofiarność kontuzją przypłacił Artur Sobiech. Najpierw wsadził głowę dokładnie tam, gdzie nogę jeden z obrońców 1-ligowca, a to przyniosło gola dla Lechii na 1:0. Potem nie miał już tyle szczęścia i skończyło się na wizycie w szpitalu z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Koniec końców, Lechia w atmosferze niepewności wydarła finał Pucharu Polski.
JAGIELLONIA – LECHIA, CZYLI WYJAZDY TO ICH DRUGIE IMIĘ
Jaką puentę będą miały te rozgrywki? Chichot losu nawet w Warszawie nie pozwolił Lechii być gospodarzem spotkanie. Jak zadeklarował Piotr Stokowiec, postawi w finale na Zlatana Alomerovicia w bramce, a w 18 znów pojawi się Tomasz Makowski. Reszta to historia do napisania i opowiadania. I choć wobec ciągle trwającej walki o Mistrzostwo Polski, zapominamy o randze i prestiżu wyczynu Lechii w Pucharze Polski, to trzeba gdańskim piłkarzom oddać – dokonali wielkiej rzeczy, która bez względu na rezultat finału powinna być odbierana jako duży sukces.
Początek spotkania Jagiellonia Białystok-Lechia Gdańsk 2 maja o 16:00. Relacja z meczu na antenie Radia Gdańsk.
Paweł Kątnik