Gola znów zdobyć się nie udało, ale przynajmniej z tyłu też czyste konto. Arka wytrzymała napór Lecha i zdobyła drugi punkt w sezonie

Pierwszego zwycięstwa dalej nie ma, ale to był mecz, który może pomóc zbudować drużynę Arki. Gdynianie przez 90 minut wytrzymywali napór Lecha Poznań, który przewagę momentami miał miażdżącą. Żółto-niebiescy dali radę, utrzymali bezbramkowy remis i mają drugi punkt w tym sezonie PKO Ekstraklasy.

Przez pierwsze trzydzieści minut można było odnieść wrażenie, że spotykają się zespoły z zupełnie innych lig. Lech atakował, miał rozmach, stwarzał rzeczywiste zagrożenie, a Arka tylko biegała za rywalami, rozpaczliwie próbując im przeszkadzać. Najgroźniej było w 5. minucie po wypieszczonym podaniu Darko Jevticia do Kamila Jóźwiaka. Młodzieżowiec miał przed sobą już tylko Pavelsa Steinborsa, ale Łotysz bezbłędnie zachował się w tej sytuacji i wybił piłkę. Drugi raz było o centymetry od gola dla gości po bardzo niewygodnym strzale Pedro Tiby, ale piłka trafiła w słupek i wyszła z powrotem w pole gry. I jeszcze jedną stuprocentową okazję poznaniacy stworzyli w pierwszej połowie, ale Maciej Makuszewski, po perfekcyjnym dośrodkowaniu Roberta Gumnego, uderzył obok bramki.

POWIEW NADZIEI PRZED PRZERWĄ

Lech nacierał, Lech atakował, Lech jakby irytował się, że jeszcze nie strzelił gola. Arka tak naprawdę nie zagrażała bramce Mickey’a van der Harta. Dopiero w ostatnich dziesięciu minutach gdynianie na dłużej zagościli na połowie przeciwnika, ale poza wywalczonymi rzutami rożnymi nie było wiele zagrożenia ze strony gospodarzy. Do przerwy był bezbramkowy remis, który dla Arki musiał być sukcesem, a dla gości – niewykonanym planem.

NIEZŁE PIĘĆ MINUT I… NIC WIĘCEJ

Zaskakujący był początek drugiej części gry, bo gdynianie mocno ruszyli do ataku i w pierwszych pięciu minutach mieli dwie niezłe sytuacje. Szkoda tylko, że gdynianie nie pokazali nic więcej. Równie szybko oddali inicjatywę Lechowi i znów polegali na rozpaczliwych interwencjach Steinborsa lub nieskuteczności poznaniaków.

Żółto-niebiescy mieli na tyle dużo szczęścia, że i Steinbors spisywał się bez zarzutu, i goście mieli wyjątkowo duże problemy z wykorzystywaniem swoich sytuacji. Stwarzali ich na potęgę, raz za razem nacierali na bramkę, ale w kluczowych momentach za każdym razem czegoś im brakowało. Kolejną znakomitą szansę zmarnował Jóźwiak, który przekombinował i zamiast po prostu uderzać w stronę Steinborsa, próbował jeszcze dryblować. To zresztą była przypadłość wszystkich lechitów – za dużo koronkowej gry, a za mało konkretów. Gdyby uprościli swoje poczynania, Arka miałaby dużo trudniej.

OKAZJA, KTÓRA MOGŁA WSZYSTKO ODMIENIĆ

Arka czekała na swój moment i w końcu miała chwilę, w której wydawało się, że gdynianie w końcu zrealizują swój plan. Żółto-niebiescy bronili się już niemal rozpaczliwie, aż nagle Kamil Antonik wyszedł sam na sam z van der Hartem. Minął bramkarza, ale robił wszystko w tak wolny i sygnalizowany sposób, że dogonił go obrońca, wytrącił z rytmu biegu i bez faulu zażegnał niebezpieczeństwo.

To była jedyna, najważniejsza okazja Arki. Antonik mógł zostać bohaterem, a tak po raz kolejny żółto-niebiescy kończą spotkanie z zerowym dorobkiem bramkowym. Tyle dobrego, że tym razem wytrzymali także w defensywie i w Gdyni został jeden punkt.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj