Sławomir Peszko twierdził, że miał tylko „pomagać” kolegom i uzupełniać ich w tym sezonie. Przeciwko Śląskowi był jednak najlepszy i zapewnił remis 1:1. Na cały obraz złożyła się przeciętna pierwsza połowa i przyzwoita druga. Ale to wciąż nie daje pełnej puli punktów.
NIEURODZAJ W ATAKU
Biednemu wiatr w oczy – to można powiedzieć o „urodzaju” Lechii w ataku na mecz ze Śląskiem Wrocław. Dwa dni przed spotkaniem urazu nabawił się Artur Sobiech, a diagnozy były na tyle poważne, że 29-letni napastnik nie znalazł się nawet na ławce rezerwowych. Możliwości rotacji w ataku były więc znacznie ograniczone. Od pierwszej minuty Stokowiec postawił na ofensywny tercet Haraslin-Flavio-Peszko z Portugalczykiem ustawionym na środku.
POŁOWA DO ZAPOMNIENIA
Niedokładność – ona w wykonaniu biało-zielonych w pierwszych 45 minutach raziła najbardziej. Niby były okazje do zdobycia gola, niby Lechiści potrafili sobie coś soczystego wypracować. Jeśli jednak spojrzeć na to wnikliwiej, wnioski nasuwały się zgoła inne. A to zabrakło dokładnego dośrodkowania, a to zagotował się w 100-procentowej sytuacji Flavio, a to Lipski spudłował coś, co spokojnie mógłby ulokować w bramce.
A że ktoś kiedyś wpadł na porzekadło: niewykorzystane szanse się mszczą, to Śląsk postanowił z tego porzekadła skorzystać. W 38 minucie Lechiści skupili uwagę na Cholewiaku, ten przytomnie podał do Płachety, który z 20 metrów kopnął wprost do gdańskiej bramki.
POKORNY PESZKIN
Sławomir Peszko wrócił do gdańska pełen pokory, z zapewnieniami, że nie tylko nie zmarnuje danej mu szansy, ale też, że zna hierarchię w zespole i wie, że ma „pomóc”. Tymczasem przeciwko Śląskowi nie tylko był „pomagającym”, ale przede wszystkim tym, który grę drużyny napędzał, konstruował ataki i miał największy wpływ na jakość gry. Zwieńczeniem tej postawy był gol skrzydłowego z 54 minuty w samo okienko bramki strzeżonej przez Putnockiego.
A że Peszkin nakręca się wtedy, kiedy mu idzie, to na kolejne okazje z jego strony nie trzeba było długo czekać. Niestety nie udało się żadnej z nich zakończyć golem.
SZKODA FREKWENCJI
I jeszcze słowo o frekwencji. 13691 obejrzało widowisko z perspektywy bursztynowej bryły. Na warunki całej Ekstraklasy wynik przyzwoity, ale jeśli dodać do tego okoliczności towarzyszące, to wychodzi już jedynie przeciętnie. Po pierwsze, do Gdańska przyjechał lider, który jeszcze w tym sezonie nie przegrał. Po drugie, kibice obu zespołów ze sobą sympatyzują od wielu lat i wydawało się, że w sobotnie sprzyjające popołudnie uda się zmobilizować wrocławskich fanów do wypełnienia choćby połowy obiektu. Ale jak się nie ma co się lubi, to się szanuje punkt w rywalizacji sportowej i frekwencję na poziomie 1/3 wypełnienia obiektu.
Lechia Gdańsk – Śląsk Wrocław 1:1 (0:1)
Bramki: 38′ P. Płacheta, 54′ S. Peszko
Lechia: D. Kuciak – K. Fila, M. Nalepa, B. Augustyn, F. Mladenović – J. Kubicki, D. Łukasik, P. Lipski (46′ R. Wolski)- S. Peszko (83′ M. Gajos), F. Paixao, L. Haraslin (78′ Z. Udovicic)
Śląsk: M. Putnocky – Ł. Broź, I. Puerto, W. Golla, D. Stiglec – K. Mączyński, J. Łabojko – M. Cholewiak (84′ M. Chrapek), R. Pich, P. Płacheta (89′ M. Hołownia) – E. Exposito (60′ D. Szczepan)
pkat