Polscy koszykarze przegrywają pierwszy mecz na mistrzostwach świata. I choć brzmi to nieprawdopodobnie, zrobili to dopiero po dziewięciu dniach turnieju, czterech zwycięstwach z rzędu i po pojedynku z wielką, zajmującą piąte miejsce na świecie Argentyną. Malkontentów należy uciszyć, a przesadnych hurraoptymistów mówiących o „słabym meczu Polaków”, uświadomić: nic się nie stało, Polacy nic się nie stało. Teraz naszych czeka starcie z Hiszpanią.
W niedzielę byliśmy wyraźnie słabsi, nie ulega to wątpliwości. Poza pierwszą kwartą, w następnych odarliśmy się ze złudzeń, że jesteśmy w stanie spotkanie z Argentyną wygrać. Nie ma jednak w tej porażce żadnej spektakularności, nic ponadprogramowego, co kazałoby sądzić, że sen się skończył, pora się obudzić i spojrzeć prawdzie w oczy.
SPOKOJNIE, TO WCIĄŻ ARGENTYNA
Argentyna pokazała po prostu to, do czego przyzwyczajała przez lata. Że od dekad jadąc na wielki turniej liczy na grę o medale. Że od 20 lat w jej składzie jest była gwiazda Houston Rockets, Toronto Raptors i Pxoenix Suns – Luis Scola. Że zespół po prostu okrzepł i przyzwyczaił się do sukcesów. Dowodzą temu choćby sensacyjne Mistrzostwo Olimpijskie z Aten z 2004 roku oraz wicemistrzostwo Świata 2002. Sukcesy odległe, ale jakże wpływające na obecny kształt i jakość drużyny narodowej.
My w tym gronie „najlepszych z najlepszych” pełnimy rolę adepta. Zespołu, który na pewne zagrania, pewne patenty jeszcze nie ma odpowiedzi. Jesteśmy gościem w towarzystwie, brak obycia nadrabiając walką, ambicją, entuzjazmem. Czasem wyjdzie – dotychczas wzorowo, bo aż cztery razy – a czasem nie. Chcemy jednak wierzyć, że porażka z Argentyną ma swoje plusy. Że rozwinie poczucie przynależności do drużyny Karola Gruszeckiego (świetne 11 punktów), Kamila Łączyńskiego (wreszcie zagrał kilka minut) oraz Aleksandra Balcerowskiego (coraz ważniejsza rola w reprezentacji i coraz większe umiejętności). Biorąc to wszystko do kupy, dorzucając jeszcze zapędy na liderowanie A.J. Slaughtera, nietrudno o pozytywny wydźwięk niedzielnej deklasacji.
NASI SĄ SPRAGNIENI
Maciej Jabłoński, prowadzący w TVP studio, powiedział, że mecz z Argentyną był wypadkiem przy pracy. A my wolimy powiedzieć: spokojnie. Nie popadajmy w skrajności, nie róbmy z naszych alf i omeg rzemiosła koszykarskiego. Wciąż się uczymy i mamy prawo zbierać lekcje, wciąż też nie można gniewać się na zdecydowaną porażkę przeciwko 5. drużynie światowego rankingu. Tym bardziej, że przygoda i marzenia potrwają jeszcze nie tylko do wtorkowego meczu ćwierćfinałowego, w którym zagramy z Hiszpanią, ale także do walki o miejsca 5-8 i rywalizacji o Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Balonik się nie spompował, sukces kiełkuje, a kadra się rozwija. Dajmy im dalej cieszyć się i konsekwentnie pracować.
Polska – Argentyna 65:91 (14-20; 13-22; 14-28; 24-21).
Punkty dla Polski: Slaughter 16, Gruszecki 11, Sokołowski 9, Waczyński 6, Kulig 5, Cel 6, Ponitka 4, Balcerowski 4, Hrycaniuk 2, Olejniczak 2, Łączyński 0.