Miał być hit, a był festiwal beznadziejnych dośrodkowań. Lechia kolejny raz traci punkty w ostatnich minutach

To miał być szlagier tej kolejki. Grały dobre zespoły, czołówka ligi. W dodatku kluby, których kibice czują do siebie niechęć. Był potencjał na niezłe spotkanie. Zamiast tego Cracovia z Lechią zaserwowały kibicom produkt meczopodobny, zakończony golem gospodarzy w doliczonym czasie gry. Jeżeli tak mają wyglądać hity kolejek polskiej ekstraklasy, to chyba lepiej odgórnie zabronić używania tego słowa w kontekście spotkań tej ligi. Spotkały się dwie drużyny, które jeszcze nie tak dawno temu reprezentowały Polskę w eliminacjach europejskich pucharów. W obu szkoleniowcy pracują od dłuższego czasu, na tyle długo, że po swojemu poukładali wszystkie klocki. I co? I wygląda to jak trening zespołu NFL, który ćwiczy podwyższenia, chociaż tam pewnie byłoby więcej precyzji. Jedno, drugie, dziesiąte dośrodkowanie, a jakość każdego – może z dwoma wyjątkami – można porównać do najgorszego sortu parówek. Ich nie warto jeść, tego nie warto było oglądać.

Wspomniane wyjątki to dwie wrzutki Cracovii i nawet jeden groźny strzał, ale niecelny. Po stronie Lechii znów fatalnie patrzyło się na skrzydłowych. Nie chodzi już nawet o dośrodkowania. Sławomir Peszko był kompletnie bezproduktywny, a Lukas Haraslin znów, kiedy tylko miał piłkę, nie widział niczego poza bramką rywala i sam chciał kończyć akcje. Efekt był taki sam, jak ostatnio w meczu z Górnikiem.

Chciałoby się napisać, że w przerwie zespoły wzięły się w garść i za granie w piłkę, ale niestety, dośrodkowania z każdej możliwej pozycji dalej były dla uczestników tego fenomenalnego spektaklu jedynym orężem. Nawet najwięksi kibice, kochający futbol całym sercem, mogliby stracić do niego pasję.

ŁYŻKA MIODU W BECZCE DZIEGCIU

A później przez moment ich serca znów napełniłaby radość, bo był moment, w którym obie drużyny jakby przypomniały sobie o tym, że jednak potrafią coś więcej. Najpierw Cracovia, a konkretnie Filip Piszczek i Pelle van Amersfoort ładną, kombinacyjną akcją (było nawet zagranie piętką!) rozmontowali obronę biało-zielonych, którą ostatecznie rozpaczliwym wślizgiem uratował Daniel Łukasik. Później Rafał Wolski prostopadłym podaniem uruchomił Haraslina, ten ograł obrońcę, ale zatrzymał go Michal Pesković. Naprawdę, te dwie akcje zasługiwały na brawa. Punkty wspólne? Brak dośrodkowań. Przypadek? Nie.

Ale mijały kolejne minuty, a kibice znów oglądali beznadziejne dośrodkowania. W końcu jednak okazało się, że w tym „szaleństwie” jest metoda. Bo jeżeli dośrodkujesz tysiąc razy, to chociaż kilka z tych zagrań się uda. Taką taktykę przyjęli też chyba gospodarze. Wrzucali, wrzucali, wrzucali i w końcu trafili na głowę Van Amersfoorta, który strącił piłkę i pokonał Kuciaka. Można się zżymać, trzeba takie mecze piętnować, ale koniec końców Cracovia zainkasowała trzy punkty. Tylko taniec na środku boiska i śpiewy „tak się bawi Cracovia” trochę nie przystawały do tak słabego meczu.

JESZCZE RAZ UKARANI

A Lechia? Lechia znowu została skarcona. Bo nie można powiedzieć, że ten zespół ma mały potencjał. Nie, tam są zawodnicy, którzy potrafią grać w piłkę, potrafią coś więcej niż dośrodkowania „na aferę” i czekanie na końcowy gwizdek przy bezbramkowym remisie. Ta historia znów się powtarza – zostali ukarani za minimalizm. Coś przestało w tym zespole działać. Panie Trenerze, potrzeba zmian.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj