Steinbors robił, co mógł, ale seria świetnych interwencji nie wystarczyła. Arka w cieniu ogromnych kontrowersji przegrała z Legią

Walczyli, szarpali, Steinbors przechodził samego siebie, ale to i tak było zbyt mało. Piłkarze Arki po arcytrudnym meczu przegrali z Legią Warszawa 0:1. Gdynianie mogą mieć jednak mnóstwo pretensji. Po pierwsze do Nando, bo w głupi sposób osłabił zespół, a po drugie do sędziego, bo decyzja z pierwszej połowy wzbudziła kolosalne kontrowersje.

Pavels Steinbors bohaterem Arki jest i basta. Łotysz w Gdyni już wcześniej zasługiwał na powszechny szacunek, ale po meczu z Legią spokojnie mógłby domagać się pomnika. To ten typ bramkarza, który im więcej ma problemów, tym lepiej sobie z nimi radzi. A w meczu z Legią tych problemów miał w bród.

GŁUPOTA SKRZYDŁOWEGO

Już w pierwszym kwadransie goście poważnie przetestowali umiejętności Steinborsa, ale strzał z szesnastego metra był dla niego zdecydowanie zbyt łatwy. W 17. minucie Łotysz miał sporo szczęścia, ale ostatecznie powstrzymał gości atakujących po rzucie rożnym i strzelających z naprawdę małej odległości. Niespełna dziesięć minut później bramkarz miał już swoisty „hat-trick” interwencji, bo dołożył kolejną znakomitą paradę. Później sytuację utrudnił Steinborsowi jeszcze jego kolega z zespołu. Nando co prawda niechcący, ale w skrajnie głupi sposób sfaulował rywala i po weryfikacji VAR-u dostał czerwoną kartkę. Wątpliwości być nie może, bo oglądając powtórki dreszcze przechodzą po plecach.

CZY GDYNIANIE ZOSTALI SKRZYWDZENI?

Ale Arkowców to osłabienie nie załamało, a bardziej skonsolidowało. Jeszcze mocniej się cofnęli, jeszcze bardziej oddali pole Legii, ale cały czas wytrzymywali napór. A nawet kiedy warszawianie znaleźli sposób na obrońców, to na Steinborsa znaleźć go nie potrafili. Tymczasem nagle, bardzo niespodziewanie, to Arka mogła zagrozić bramce Radosława Majeckiego. Po stałym fragmencie gry Marko Vejinović ścigał się do piłki z Luisem Rochą, wyprzedził rywala i został przez niego powalony na ziemię. Gwizdek sędziego jednak milczał, również po konsultacji z VAR-em (więcej o tej sytuacji piszemy TUTAJ). Do przerwy bramek nie było i zdecydowanie był to sukces Arki.

W drugiej połowie sytuacja wyglądała dokładnie tak samo. Arka czekała, ustawiała się na swojej połowie, a Legia raz z jednej, raz z drugiej strony szukała dziury w zasiekach Arki. Było blisko po uderzeniu z dystansu Arvydasa Novikovasa, ale futbolówka wylądowała na poprzeczce. Potem Steinbors dołożył kolejną niewiarygodną interwencję po strzale Jose Kante. Najbardziej chyba we wszystkich sytuacjach, w których Łotysz ratował Arkę, imponował jego spokój. Ani jednego zbędnego ruchu, żadnych nerwów, tylko wyczekanie rywala i kolejne go przechytrzenie.

NIEZGODA ZNALAZŁ SPOSÓB

Ale nawet na tak świetnie dysponowanego bramkarza Legia w końcu znalazła sposób. Pomógł jej błąd na prawej stronie Damiana Zbozienia, który pozwolił na podanie na wolne pole do Jarosława Niezgody. Napastnik miał miejsce i czas, żeby się rozpędzić, rozejrzeć i technicznie, sprytnie wpakować piłkę do bramki. Steinbors znów był blisko obrony, ale jednak nieco mu zabrakło.

Do końca meczu był niespełna kwadrans i Arka właściwie niewiele miała do stracenia. Gdynianie jednak nie rzucili się szaleńczo do przodu, bo to zostałoby błyskawicznie skarcone przez Legię. Dopiero w doliczonym czasie gry żółto-niebiescy mocniej zaznaczyli się w polu karnym Majeckiego, ale strzał Jankowskiego był niecelny, a chwilę później sędzia skończył mecz. Arce w tym spotkaniu nic się nie układało, miała pod górkę od samego początku (po części z własnej winy) i tych problemów było po prostu za dużo. Gdynianie nie potrafili poradzić sobie ze wszystkimi i przegrali z Legią 0:1.

 
Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj