Na co dzień pracują w budowlance, transporcie, stoczniach. W weekendy zakładają korki i tłumaczą rodzinom, że znowu nie będzie ich w domu. Co prawda niektórzy kibice szczerze przyznają: „Przy takiej pogodzie lepiej mecz oglądać z auta”, ale są też tacy, których gminne derby elektryzują. W cyklu „Nieznani, a szkoda” przestawiamy piłkarskich pasjonatów z nieco dalszego szeregu.
Ełganowo i Trąbki Wielkie. Nieduże miejscowości, oddzielone 4-kilometrami dróg dojazdowych do wojewódzkiej 222. Stąd do Ekstraklasy i Gdańska jest zaledwie 25 kilometrów, ale rzeczywistość piłkarska wygląda nieco inaczej. Najlepsze czasy pamiętają tu czwartą i piątą ligę. Obecnie mecze – przynajmniej te z udziałem GKS-u i Sokoła – rozgrywają się w klasie B. W Trąbkach spotykamy się jednak z uśmiechem, serdecznością i pasją. I rywalizacją, bo wygrane derby to dominacja np. w zakładzie pracy czy też podczas wzajemnych docinek podczas spotkań towarzyskich.
BRAMKARZ W ŚRODKU POLA
B-klasa to nie tylko powód do śmiechu, szydery i lekceważenia tych, którzy na murawie. B-klasa to często ostatni sportowy przystanek tych, którzy niegdyś liznęli większego sportu, ale teraz przez wiek, kontuzje lub sytuacje losowe, nie są w stanie rywalizować na najwyższym poziomie. Nie inaczej było w Trąbkach Wielkich, o czym przekonać się zdążyliśmy pokonując 100-metrową bieżnię żużlową pomiędzy ławkami rezerwowych. – Nie wiem czy wejdę. Jestem trenerem, ale trudno powiedzieć czy zdążę siebie wpuścić – śmieje się Maciej Gemborys z Sokoła Ełganowo, na pierwszy rzut oka człowiek około pięćdziesiątki, który z pewnością sportowi poświęcił długą część życia. Oto stoi przed nami gość starszy od swoich podopiecznych, ale i zdający się być bardziej wysportowany, z ciekawą przeszłością piłkarską. Dopiero później dowiadujemy się, że to związkowy trener bramkarek, wuefista, były golkiper, a przed laty gracz IV-ligowego Orła Trąbki Wielkie, z którym otarł się o awans do III ligi, ustępując jedynie Chojniczance i Gryfowi Wejherowo. – Zdarzyło mi się zagrać 900 minut bez straty bramki. A teraz? Do środka pola, żeby wzmocnić tyły, a kto wie, może nawet coś strzelić.
Przeciwko GKS-owi, choć zwarty i gotowy, na boisko wejść jednak nie zdąży.
OD LECHII DO TRĄBEK
Dowód na to, że duży futbol w Trąbkach Wielkich to nie bujda na resorach? Pierwszym trenerem GKS-u jest Grzegorz Górski, były obrońca i gracz Lechii. Barwy gdańskiego zespołu zaczął bronić w 1993 roku, wtedy w drugiej lidze. Dziś w gminie traktowany jako człowiek na peryferiach z większego świata. Sam jednak podchodzi do tego ze skromnością. – Nie nazwałbym się legendą, oni przesadzają – tłumaczy pochwały i wspomina stare czasy II-ligowej Lechii. – Atmosfera na Traugutta na pewno była lepsza niż na nowym stadionie. Kibice zawsze nas wspierali, ciężko było tam z nami wygrać. Grała mocna paka. Wojciechowski, Pawlak, Chociej, Kaczmarek, Kaczmarczyk, świętej pamięci Maciek Kozak – wylicza. Na pytanie, co człowiek Lechii robi w Trąbkach, odpowiada: – Szukali trenera, po małych negocjacjach się zgodziłem i jestem tu już 3 lata. Chłopaki grają amatorsko, płacą składki, nic z tego nie mają, poświęcają weekendy, a w tygodniu pracują. Grają na tyle, na ile ich stać. To pasja i oddech od codziennego życia – przekonuje Górski.
NAZWISKA NIE PODAM
Z jednym z naszych rozmówców liczymy kibiców. Licznik zatrzymuje się na dwudziestu i to doliczając ławkę rezerwowych. Gość zauważa przytomnie, że byłoby więcej, ale ławka rezerwowych w Ełganowie jest pusta. Prosi, by pozostać anonimowym. W przeszłości zjadał zęby w niższych klasach rozgrywkowych, grając dla Trąbek i Ełganowa. Kto wie, może to kolejny piłkarz z nazwiskiem i przeszłością, dziś chcący pozostać w cieniu? – Oglądamy tu niski poziom, bo ci utalentowani uciekają do lepszych klubów. Do Pruszcza choćby, gdzie większe pieniądze, dotacje, lepsi trenerzy. Potem się nie łapią i wracają do nas – komentuje.
JEDNA WIELKA RODZINA
Rafał Bielawa jest wiceprezesem GKS-u Trąbki Wielkie. Nie przeszkadza mu to, by w obu połowach zasiąść na dwóch ławkach rezerwowych. – Pierwszą przesiedziałem na ławce GKS-u, drugą u Sokoła – śmieje się. – Chłopcy czują tu piłkę. W niedzielę spędzają czas na boisku, nie tracą go na głupoty. A skoro radio przyjechało, to znaczy, że ktoś się nami interesuje – dodaje z uśmiechem.
… ALE NIE ZAWSZE
Inni wspominają, kiedy trybuny doprawione były szczyptą pikanterii. Trzy lata temu w V lidze. To było w Trąbkach Wielkich. Widownia w liczbie 300 osób, z czego z 250 z Ełganowa. Ale i w samym Ełganowie było ciekawie, kiedy przed derbami kibic z Trąbek zapalił znicz przed stadionem.
– Czasami mam dość tych meczów. Weekendy są przerąbane, ale jakoś trzeba wszystko pogodzić. Po prostu jeździmy z nim i kibicujemy. Gdy strzela gole, jest radość, duma, są okrzyki – opowiada nam żona jednego z piłkarzy. A w szatni 38-letni Rafał Ratyński przyznaje, że jest najstarszy. – Już kilka razy chciałem odchodzić, ale zawsze wracałem. Pasja to pasja. Żona jest już przyzwyczajona, że mnie weekendami nie ma, pogodziła się z tym. Pracuję jako elektryk, mam własną działalność, więc ustawiam sobie wszystko pod piłkę. Kiedyś po meczu nie rozchodziliśmy się tak od razu. Zawsze siedzieliśmy z godzinę i rozmawialiśmy. Dzisiaj chyba za dużo tego internetu, telewizji. Kiedyś po prostu był czas – mówi.
Derby kończą się bezbramkowym remisem. Próżno tu jednak szukać kwaśnych min. – Dziś nie było kościoła, może dlatego to 0:0 – mówi ze śmiechem jeden z zawodników.
JAKI BĘDZIE FINAŁ?
Z Trąbek wyjeżdżamy z zaproszeniem na czerwiec i świętowanie awansu. Czyjego? Nie wiadomo, bo argumenty jak widać przemawiają zarówno za Sokołem, jak i GKS-em. Małe Derby w Trąbkach Wielkich pewnie jeszcze nie raz wywołają niemałe emocje. I wielką satysfakcję tych, którzy je zwyciężą.
Paweł Kątnik