Siedemdziesiąt pięć zdobytych punktów – to dorobek Bartosza Filipiaka po zaledwie czterech meczach PlusLigi. Atakujący, przychodząc do Trefla, nie zrobił efektu „wow”, bo nie ma powalającej historii. Jest trochę małomiasteczkowy, długo przebijał się na najwyższy poziom, a teraz marzy, żeby w końcu często wygrywać. Poznajcie nowego bombardiera „Gdańskich Lwów”. Spodziewałeś się, że tak szybko staniesz się pierwszoplanową postacią w Treflu?
Jako cały zespół mamy udany początek sezonu. Każdy zaczął na naprawdę dobrym poziomie. To prawda, że indywidualnie są to moje najlepiej rozpoczęte rozgrywki. Mam nadzieję, że dalej będzie to szło w tym kierunku.
A Ty czujesz się trochę niedoceniony? Kiedy przychodził Piotr Nowakowski, był efekt „wow”. Przed Twoim przyjściem, a od początku wiadomo było, że będziesz pierwszym atakującym, takiego efektu nie było.
To jest naturalne. Ja nie mam powalającej historii. Grałem w zespołach pierwszoligowych, potem w Bydgoszczy, gdzie co roku walczyliśmy o utrzymanie. Jeżeli przychodzisz z takiego klubu, nie masz głośnego nazwiska, to nie będzie efektu „wow”. To jest normalne.
A jaka jest ta Twoja historia?
Teraz muszę sobie przypomnieć, jak dokładnie to było. (śmiech) W mojej małej rodzinnej miejscowości, Zakrzewie, raz w tygodniu za czasów gimnazjum spotykaliśmy się, żeby poodbijać piłkę. Zaczęło wychodzić całkiem przyzwoicie i pomyślałem, że warto spróbować regularnego trenowania. W połowie drugiej gimnazjum pojechałem do Bydgoszczy na testy do zespołów juniorskich. Udało się dostać i w połowie roku przeniosłem się tam. Dla mnie to była duża zmiana, bo jestem z małej miejscowości. Przenosimy do Bydgoszczy, oddalonej o siedemdziesiąt kilometrów, w tamtym wieku były sporą zmianą. Po półtora roku dostałem się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, tam spędziłem trzy lata. Potem przez rok byłem w drużynie seniorów w Bydgoszczy. Nie zadebiutowałem. To był mój pierwszy sezon. Zderzenie ze ścianą. Zobaczyłem, ile mi brakuje do seniorskiej siatkówki. Potem przeniosłem się do pierwszej ligi do Wałbrzycha. Tam trafiłem na trenera Krzysztofa Janczaka, byłego atakującego, który pozwolił mi uwierzyć, że mogę w tej siatkówce cokolwiek pograć. (śmiech)
Posłuchaj:
Jest taka teoria, poparta wieloma przykładami, że ludzie pochodzący z małych miejscowości, wsi, miasteczek, mają więcej motywacji, bo muszą wyrwać się z trudniejszej sytuacji i przez to ciężej pracują. Tak było w Twoim przypadku?
Może coś w tym być. Samo to, że będąc tak młodym, musiałem wyjechać z domu, nie mając pewności, że będę grał w siatkówkę. Miałem czternaście lat, musiałem poradzić sobie w nowym mieście, w okresie dojrzewania wejść do nowej grupy. To też jest wyzwanie, nie każdemu się udaje. Mi wyszło i wspominam ten okres bardzo dobrze. Przez to, że zmieniłem miejsce zamieszkania i musiałem sporo poświęcić, dodatkowa motywacja na pewno się we mnie wydzielała.
W tej grupie, do której musiałeś wejść, wariowaliście? Robiliście rzeczy, których teraz żałujesz?
Jasne, że wariowaliśmy. Mieszkałem w bursie, gdzie życie nie jest łatwe. Trzeba pokazać, że nie dasz sobie wejść na głowę, bo inaczej automatycznie masz duży problem i jesteś uważany za słabszego. Trzeba było kilka razy pokazać, że ma się swój charakter.
A Ty go miałeś, czy tam kształtowałeś?
Na pewno kształtowałem, ale całe życie charakter się kształtuje. Wtedy wchodziłem w coś nowego, ale intuicyjnie sobie poradziłem.
Jakie są Twoje indywidualne cele na ten sezon? Wiele osób powtarza, że nie liczą się statystyki, tylko zwycięstwa zespołu, ale tak naprawdę każdy sprawdza swoje „liczby”. Co Ciebie będzie satysfakcjonowało na koniec sezonu albo po każdym kolejnym meczu?
Szczerze mówiąc ja naprawdę na te punkty nie patrzę. Nie motywują mnie one tak bardzo, jak zwycięstwo zespołu, naprawdę. Jeżeli przegrywasz większość meczów przez ostatnie trzy lata, to w końcu chcesz mieć rok, w którym będziesz wygrywać więcej spotkań niż przegrywać. To jest dla mnie celem. Naprawdę, nie ściemniam. Jestem w takim momencie, że bardzo brakuje mi tych zwycięstw i zrobię wszystko, żeby je odnosić.
A Ty nauczyłeś się radzić sobie z porażkami?
Ile razy byś nie przegrał, każdy wieczór po porażce będzie słaby. Wracasz myślami do akcji, które zaważyły na wyniku spotkania, analizujesz.
A do zwycięstw da się przyzwyczaić? Czy Ty jeszcze tego nie wiesz?
(śmiech) Nie wiem, mam na dzieję, że po tym sezonie się przekonam.