Koszykarze Startu przerwali w sobotę zwycięską passę Trefla Sopot, ale Amerykanin nadal trzymał swój poziom. Nana Foulland zdobył przeciw lublinianom 14 punktów i zanotował 9 zbiórek, a po meczu przyznał, że coraz lepiej czuje się nad polskim morzem.
– Jestem w doskonałej sytuacji: w dobrej drużynie, fajnym kraju, w fajnym mieście. Nie mogę narzekać – powiedział Nana Foulland po meczu ze Startem do mikrofonu Radia Gdańsk. Amerykański środkowy pod koniec października skończył 24 lata i pod względem zawodowym wydaje się, że na chwilę obecną nie mógł prosić o więcej.
Posłuchaj rozmowy:
SZACUNEK DLA RYWALA
Sobotnie spotkanie koszykarzy Trefla ze Startem już od pierwszych minut sugerowało, że do łatwych należało nie będzie. Gospodarze ostatecznie ulegli drużynie z Lublina 82:95 i z bilansem 6-2 zajmują obecnie czwarte miejsce w tabeli Energa Basket Ligi. To o dwa oczka wyżej, niż rywale z Gdyni, przeciw którym, na początku października, Trefl odniósł ostatnią porażkę przed zakończoną w sobotę, imponującą serią pięciu zwycięstw z rzędu.
– Myślę, że zawiniła nasza obrona, chociaż Start oddał wiele trudnych rzutów. Byliśmy tuż obok nich, z rękoma praktycznie na ich twarzy, a piłka i tak trafiała im do kosza – powiedział po meczu Nana Foulland. – Tak czasami jest, nie da się wygrać wszystkiego. Nie wydaje mi się, że mamy w lidze drużynę niepokonaną – dodał center Trefla.
„NIE UWAŻAM, ŻE JESTEM DRUGIM WYBOREM”
Na parkiety Energa Basket Ligi Foulland mógłby nie trafić nigdy, gdyby nie poważne problemy zdrowotne zakontraktowanego latem Jacka Salta. Amerykanin do Sopotu został sprowadzony w miejsce Nowozelandczyka, który wciąż leczy komplikacje po chorobie zakaźnej i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle zagra w barwach Trefla.
Pod względem sportowym sopocianie nie mogli jednak trafić lepiej. Ze zmiennika, Foulland szybko stał się jednym z kluczowych zawodników zespołu Marcina Stefańskiego, a rola tymczasowego zastępcy, jaką początkowo mu przypisywano, zupełnie nie ma dla niego znaczenia.
– Tak naprawdę nie patrzę na to w ten sposób, raczej widzę szansę, jaką otrzymałem. Nie uważam, że jestem drugim wyborem. Widzę tu taką samą szansę, jaką mógłbym dostać, gdyby ktoś odszedł, doznał kontuzji lub się rozchorował – mówił Amerykanin.
– Trzeci, czwarty, piąty… nawet gdybym był ostatnim wyborem spośród pięćdziesięciu zawodników, nie miałoby to dla mnie żadnego znaczenia. Dostałem szansę i staram się ją wykorzystać – dodał stanowczo.
ZNAKOMITY, ALE I SKROMNY
To, co mówiło się o nim tuż po jego przyjeździe do Polski, nie robi na nim najmniejszego wrażenia. Ale i na coraz częstsze serie komplementów Nana Foulland wydaje się być w stu procentach odporny.
– Rozegraliśmy dopiero osiem meczów, więc wciąż czeka nas wiele pojedynków z kolejnymi drużynami – odpowiada Amerykanin na pytanie, czy zgadza się, iż jest jednym z najlepszych centrów naszej ligi. – Nie mogę tego wiedzieć zanim nie zagramy z nimi wszystkimi, i zanim zmierzę się z pozostałymi środkowymi – dodaje z powagą.
Zachwyceni jego formą kibice? Zaskoczeni trenerzy? Nawet to 24-latek traktuje z przymrużeniem oka.
– Wiem, na co mnie stać. Ale te wszystkie komplementy to tak naprawdę tylko słowa. Nieważne, kto jest zaskoczony, a kto nie, ani kto uważa, że jestem dobry, a kto nie. Liczy się tylko to, czy ja – w sercu i w swojej głowie – czuję, że jestem dobrym zawodnikiem. Cała reszta mogłaby sądzić, że jestem słaby, ale tak długo, jak sam widzę swoją wartość, będę spał spokojnie – podsumował.
„W IZRAELU NIE BYŁO WIELU WYSOKICH GRACZY”
Zanim zaczął czarować na polskich parkietach, swoje pierwsze doświadczenie w Europie Nana zdobywał w lidze izraelskiej i rumuńskiej.
– W Izraelu nie było wielu wysokich i silnych graczy, raczej stawiali na silnych, ale szybkich zawodników. Czasami stanowiło to dla mnie problem – przyznał Amerykanin, zapytany o swój pierwszy sezon za oceanem.
– W Polsce jest więcej wysokich graczy, takich jak Adam Łapeta czy choćby zawodnik Startu, Jimmy Taylor. W Izraelu było inaczej. Styl gry też był inny, znacznie szybszy – dodał.
– Gdziekolwiek pojedziesz, będzie inaczej. W niektórych krajach łatwiej będzie ci się dostosować, w innych będziesz musiał pracować nieco ciężej – kontynuował.
Z zeszłorocznych doświadczeń, jak przyznaje, wyniósł jednak wiele. – Pochłonąłem wiele wiedzy od najbardziej doświadczonych kolegów i myślę, że bardzo pomaga mi ona również w tym sezonie. Lepiej rozumiem grę, ale i pewne pozaboiskowe aspekty – jak lepiej dbać o swoje ciało, o kondycję, zaznaczył center sopockiej drużyny.
PLANOWAŁ NBA, ALE DOCENIA TO, CO DOSTAŁ W ZAMIAN
Jak w przypadku wielu amerykańskich koszykarzy, również Foulland początkowo nie zamierzał przeprowadzać się za ocean.
– Po tym, gdy ukończyłem studia, nie planowałem wyjazdu do Europy. Była to jedna z możliwości, ale wszyscy marzymy o karierze w NBA i ja też o niej marzyłem – mówi otwarcie. – Szybko jednak zrozumiałem, że być może nie jestem na nią gotowy, że może nie jest to rozwiązanie dla mnie – przyznał zawodnik.
– W tym samym czasie nadarzyła się szansa, by zagrać w Europie – na dobrym poziomie, za dobre pieniądze. I jednocześnie z bonusem w postaci możliwości zwiedzenia świata – kontynuował Amerykanin.
– W Izraelu widziałem ze swoją narzeczoną mnóstwo pięknych rzeczy, podobnie w Rumunii. To fajny dodatek, bo przyjechałem tutaj grać w koszykówkę i ciężko pracować, a jednak przy okazji zdarzyło się wiele rzeczy, które nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będą miały miejsce – bo tak bardzo byłem skupiony na możliwości gry w NBA. Nie zdawałem sobie sprawy, że coś innego, coś takiego jak tutaj, może być równie dobre – podsumował.
CHCE ODWIEDZIĆ AUSCHWITZ
W Izraelu zachwycał się między innymi chrześcijańską dzielnicą Jerozolimy i możliwością zobaczenia rzeki Jordan. Plany dotyczące zwiedzania Polski też ma dość konkretnie sprecyzowane.
– Chciałbym odwiedzić Auschwitz. Wiem, że z tym miejscem wiąże się duży fragment historii, uczyłem się o tym w szkole. Bardzo chciałbym je zobaczyć, tylko razem z narzeczoną musimy pomyśleć, jak tam dotrzeć, bo to dość daleko. Mam nadzieję, że nam się to uda, bo to miejsce z bardzo silnym przekazem i wielką historią – przyznał koszykarz.