– Trzy miesiące temu siedzieliśmy z Wojtkiem w domu opieki społecznej i liczyliśmy fundusze. Wyszło nam, że ma miesięcznie około 120 złotych na wydatki. Wózek, który jest niezbędny, żeby wyszedł z pokoju, kosztuje 26 tysięcy złotych – zaczyna opowieść Maciek. Opowieść, która błyskawicznie doczekała się happy endu. Kibice Arki nie zawiedli, a Wojtek już po czterech miesiącach przesiadł się na swojego „mercedesa”. – To było marzenie, nie wierzyliśmy, że uda się zebrać tak pokaźną kwotę – kontynuuje Maciek. Problemy Wojtka zaczęły się, kiedy spadł z trzymetrowej drabiny i wylądował na wózku inwalidzkim. Ma niedowład kończyn, nie jest w stanie poruszać się o własnych siłach. Żeby mógł chociaż w części się usamodzielnić, musiał mieć elektryczny wózek inwalidzki. Potrzebna kwota była jednak ogromna.
TO NIE BYŁ PUSTY SLOGAN
– Nagle zaczęło się wszystko dziać bardzo dobrze. Pojawiali się ludzie, którzy Wojtka znali rok, miesiąc i zaczęli ofiarowywać pieniądze. Od dwudziestu złotych po wielką wpłatę Krzysztofa Sabisza, który przyniósł sześć tysięcy. Zaczęliśmy wierzyć, że jest to możliwe. Dzięki kolejnym dobrym ludziom poznaliśmy Andrzeja, który pomógł zorganizować akcję na Arce. Nagle się okazało, że slogan „Nigdy nie zostaniesz sam” nabrał nowego wymiaru. Niemal połowę datków dostaliśmy od kibiców. Ludzie przekazywali rzeczy na licytację i tak uzbieraliśmy na Arce 11 500 złotych – opowiada przyjaciel Wojtka. Teraz obaj mają już uśmiechy na twarzach i momentami łzy w oczach, bo dzięki pomocy wielu ludzi dokonali niemożliwego.
WSIADŁ DO MERCEDESA
– Będę trochę nieskromny – od początku wierzyłem, że damy radę. Nie wiedziałem tylko kiedy – zapewnia Andrzej Kowalczyk ze Stowarzyszenia Kibiców Gdyńskiej Arki. To on był jedną z kluczowych postaci w całej akcji. Pomoc kibiców, licytacje i wpłaty sprawiły, że kwotę udało się zebrać błyskawicznie. – Celem było to, żeby Wojtek na nowym wózku przyjechał już na derby. Kwotę zdążyliśmy zebrać, ale okazało się, że z wózkiem jest jak z samochodem na zamówienie – kupno trwa dwa, trzy miesiące – tłumaczy Andrzej.
Samochodowej narracji trzyma się też Wojtek. – Kiedy ktoś o czymś marzy i to się nagle spełnia, to jest cudowne uczucie, niesamowite wrażenia. To tak jakbym się przesiadł z malucha do mercedesa. Wszystko cichutko, przede wszystkim szybko. Jeżdżę dziesięć kilometrów na godzinę, to już nie są żarty!
Tak naprawdę jedyną osobą, która teraz będzie miała problem, jest Maciek. – Zawsze ja go pospieszałem, a teraz on mi ucieka i muszę za nim biegać – śmieje się przyjaciel Wojtka. – Wspaniała chwila była, kiedy wózek fizycznie dotarł do ośrodka, rozpakowaliśmy go i zobaczyłem uśmiech na twarzy Wojtka. Powiedział „Maciek, jestem szczęśliwy”. To było coś cudownego.
Posłuchaj opowieści Wojtka i Maćka:
„MOGĘ BŁAGAĆ, NIE WSTYDZĘ SIĘ”
Z twarzy obu panów oprócz radości bije ogromna wdzięczność. Maciek w pewnym momencie przejął mikrofon, żeby upewnić się, że podziękuje wszystkim. – W nas coś pękło, kiedy kolejni ludzie zaczęli przynosić pieniądze. Nasi przyjaciele, znajomi stwierdzili: działajmy! Nagle spojrzeliśmy, że w półtora miesiąca zebraliśmy ponad dziesięć tysięcy. Wtedy wiedzieliśmy, że na pewno się uda. Kwestią było tylko, jak szybko zbierzemy kwotę. Wojtek mówił, że może prosić, błagać, nie wstydzi się, byle wózek był chociaż na wiosnę. Przy wielkim wsparciu Andrzeja udało się to zrobić w zaledwie trzy miesiące. Chcielibyśmy podziękować każdej osobie, która się przyczyniła. Każdy, kto dorzucił chociaż grosika, jest współwłaścicielem tego wózka. Bardzo wam wszystkim dziękujemy.