Najpierw odrobili stratę dwóch setów, potem w tie-breaku stratę czterech punktów i sami mieli pięć piłek meczowych. Siatkarze Trefla zafundowali swoim kibicom prawdziwy horror i po raz trzeci w tym roku rozgrywali pięciosetowy bój. Ostatecznie przegrali jednak z GKS-em Katowice 2:3.
Mecz od początku nie układał się po myśli Trefla. Gdańszczanie z jednej strony trzymali się blisko remisu, ale z drugiej inicjatywa była jednak po stronie GKS-u. To katowiczanie potrafili wypracować sobie przewagę, a gospodarze musieli gonić wynik. Paradoksalnie mogło skończyć się zwycięstwem Trefla, bo w kluczowym momencie zespół Michała Winiarskiego doprowadził do remisu po 22, a chwilę później też po 23. Ale że inicjatywę mieli katowiczanie, to oni zdobyli punkt i mieli piłkę setową. Pierwszą udało się jeszcze obronić, ale przy drugiej gdańszczanie nie dali już rady i przegrali 24:26.
DOMINACJA GOŚCI
Nerwowej końcówki nie było w drugim secie, bo też być nie mogło. Od remisu 9:9 partia przebiegała pod dyktando gości. Najpierw stopniowo, potem jednak dość szybko i zdecydowanie GKS budował przewagę i wypracował sobie bezpieczny dystans, bo goście prowadzili 18:13. Trefl podjął jeszcze wyzwanie, zmniejszył nawet stratę do dwóch punktów, ale ostatecznie i tak przegrał 21:25.
KLUCZOWY ARGENTYŃCZYK
Role odwróciły się w trzeciej partii. W końcu oglądaliśmy dobrą siatkówkę ze strony Trefla. Gdańszczanie pracowali systemem blok-obrona, walczyli momentami naprawdę jakby był to co najmniej finał Pucharu Polski i zasłużenie byli na prowadzeniu przez większość partii. Pablo Crer – jego warto wyróżnić zwłaszcza za skuteczność w końcówce. I w ataku, i – jak okazało się w ostatniej akcji – w bloku środkowy był bardzo skuteczny. GKS miał szansę na doprowadzenie do stanu 24:23 dla Trefla, ale kontratak zatrzymał właśnie Argentyńczyk potężnym blokiem i gdańszczanie doprowadzili do stanu 1:2 w całym meczu.
ROZPĘDZONA MASZYNA
Co potrafią robić gdańszczanie, kiedy już złapią swój rytm, „siądzie” im zagrywka i chwycą rywali – pokazali już nie jeden raz w tym sezonie, chociażby ostatnio, eliminując Jastrzębski w Pucharze Polski. Dlatego nie mogło być zaskoczeniem, że po wygraniu trzeciego seta zespół Michała Winiarskiego jeszcze mocniej ruszył na rywali. Było o tyle łatwiej, że katowiczanie zupełnie nie radzili sobie w polu zagrywki, więc po prostu dopisywali punkty Treflowi, który nie miał też siłą rzeczy problemów z przyjęciem, które pojawiały się wcześniej. W czwartym secie ani razy GKS nie wyszedł na prowadzenie, Trefl nieprzerwanie miał przewagę od stanu 5:4. W najlepszych momentach była ona pięciopunktowa, a w końcówce gdańszczanie dorzucili jeszcze jedno „oczko” więcej i wygrali 25:19.
HORROR W KOŃCÓWCE
Gorąco kibicom mogło zrobić się na początku tie-breaka, bo GKS jakby złapał wiatr w żagle i prowadził 3:1. Z jednej strony to tylko dwa punkty, z drugiej – w piątym secie nawet tak mała przewaga może zdecydować o ostatecznym rozstrzygnięciu. Chwilę później było jeszcze gorzej, bo Trefl przegrywał 3:7, a to już poważne problemy. Ale gdańszczanie rozpoczęli mozolne odrabianie strat i blisko remisu byli jeszcze przed zmianą stron, bo było 6:7. Ostatecznie jednak na drugą połowę boiska przechodzili przegrywając 6:8. Pogoń trwała więc dalej i dość szybko udało się już wyrównać, bo przy stanie 9:9. Katowiczanie dalej mieli jednak po swojej stronie inicjatywę, bo to oni wychodzili na prowadzenie, a Trefl wyrównywał przy grze punkt za punkt. Trefl musiał więc bronić jedną piłkę meczową, ale poradził sobie z tym znakomicie i sam ruszył do ataku. Gdańszczanie wypracowali sobie pięć (!) piłek meczowych, ale ani jednej nie potrafili wykorzystać. Goście dzielnie się bronili i doprowadzali do remisu. Przy stanie 19:19 katowiczanie najpierw lepiej poradzili sobie na siatce, potem dołożyli dobry serwis i ostatecznie zwyciężyli w tie-breaku 21:19, a w całym meczu 3:2.