Z jednej strony Almeida, Zyskowski, Ignerski i Łączyński, z drugiej Florence, Bostic, Szubarga i Dulkys. Bez cienia wątpliwości półfinał Asseco Arki z Anwilem Włocławek z sezonu 2018/19 był starciem gigantów. Nie zabrakło animozji kibicowskich, biletowych kontrowersji, a na koniec wspaniałej walki, tak potrzebnej do promocji polskiego basketu. Oglądałem z najbliższej odległości wszystkie pięć spotkań Arki z Anwilem. Widziałem dobrze taktycznie rozegrane dwa pierwsze mecze przez gdynian, ale i pewność Michała Ignerskiego w odmianę losów tej rywalizacji, kiedy tuż przed wejściem do autokaru, w holu Gdynia Areny przekonywał mnie, że włocławianie wrócą na piąty mecz do Gdyni.
Później już we Włocławku widziałem 4 tysiące gwarnych kibiców Anwilu, którzy niewątpliwie pomogli zmienić bieg historii. Świetnie opisał to Bartek Wołoszyn, kilka godzin po trzecim meczu, już w hotelu, gdzie spotkaliśmy się, by pogadać. – Kibic jest tu bardzo specyficzny. Kiedyś, jak przyjeżdżałem razem z MKS-em Dąbrowa Górnicza, to skandowano moje nazwisko, teraz jak przyjechałem dostałem parę…
– Kuksańców? – dopytywałem.
– …parę kuksańców, tak powiedzmy. Ale to świadczy o tym, że dobrze wykonuję swoją robotę. Gdybym grał słabo, kibice we Włocławku nawet nie wypowiedzieliby mojego nazwiska. Szczerze? Ich uwaga podczas trzeciego meczu mi pomagała, bo po to człowiek trenuje, przełamuje bariery fizyczne i psychiczne, by w maju zagrać na najwyższym poziomie. Te emocje są dla ludzi, a my jesteśmy jak średniowieczni gladiatorzy, oddając im wszystko, co mamy najlepsze – podsumował skrzydłowy.
W materiale dźwiękowym są wspomnienia z relacji, którą na naszej antenie nadawaliśmy z Włocławka. Jest w niej nadzieja, kiedy Florence trafia za trzy i zwiększa przewagę Arki do 12 punktów. Jest smutek i zdziwienie, kiedy Arka wypuszcza z rąk szansę na zakończenie rywalizacji w trzech meczach.
Nie ma za to reakcji Przemysława Frasunkiewicza, który wykrzykiwał niewybredne słowa pod adresem sędziów. Był szalenie rozgoryczony przegraną i koniecznością powrotu do Gdyni na piąty mecz. Wówczas go rozumiałem, dało się wyczuć te jego ogromne ambicje i wolę wygranej. Nigdy nie zapytałem go, co też stało się z Jamesem Florencem w ostatnim meczu półfinału, kiedy nie trafił żadnego rzutu i zakończył najważniejsze spotkanie z zerowym dorobkiem punktowym. Czy to ta koncentracja, o której do znudzenia przypominał w wywiadach?
BRĄZ TO SUKCES