Prezes Trefla Dariusz Gadomski: Trzeba dograć ten sezon. Jeżeli się nie uda, krach finansowy dotknie i kluby, i ligę

24 lipca rzeczywistość w Treflu Gdańsk drastycznie się zmieniła. Okazało się, że zdecydowana większość drużyny jest zakażona koronawirusem. Jak wyglądały pierwsze godziny? Jak duży był to wysiłek dla pracowników klubu, ile było strachu i dlaczego ta sytuacja scaliła zespół? Między innymi o tym mówi prezes klubu Dariusz Gadomski. Patrzymy też w przyszłość, która jest bardzo niepewna. – Jeżeli nie uda się dokończyć sezonu, będziemy mieli krach finansowy – przewiduje prezes Trefla. Panie prezesie, pojawiły się informacje o pierwszych ozdrowieńcach w pana zespole. Odetchnął pan z ulgą, że sytuacja powoli zaczyna wracać do normy?

To dopiero pierwsze wymazy po 10 dniach od wykrycia. Teraz, po 24 godzinach, będą drugie. Mam nadzieję, że oba będą negatywne i w tym momencie zawodnik powinien otrzymać zgodę od sanepidu na zakończenie kwarantanny. Realnie patrząc, cała drużyna wróci do treningów niestety dopiero około 17 sierpnia.

Minęły dwa tygodnie, można na chłodno ocenić pierwsze godziny, kiedy dotarła do was informacja, że zawodnicy są zakażeni. Jak pan wspomina te momenty?

Pierwszy zawodnik gorzej poczuł się w poniedziałek, w czwartek podjęliśmy decyzję, żeby przeprowadzić badania, a w nocy otrzymałem telefon, że wykryto zakażenie. Od razu informacja poszła do trenera i cała drużyna została poddana kwarantannie. Czekaliśmy na kolejne badania. Powiem tak: „rąbnęło”. Oglądaliśmy to wszystko w telewizji, słuchaliśmy informacji. Kiedy trafiło to na nas, to jestem już trzy razy mądrzejszy, jak wyglądają procedury. Tak naprawdę może to dotknąć każdego. Mamy dzisiaj duży dylemat, jak przygotować drużynę do rozgrywek, bo do startu zostanie nam niecały miesiąc.

To był duży wysiłek mentalny i emocjonalny dla pana i klubowych pracowników?

Na pewno było trochę strachu. Każdy zaczął się zastanawiać, kiedy widział się z zawodnikami, czy przechodził przez klub, w którym pojawia się też kierownik drużyny i trener. Czekaliśmy z niecierpliwością na testy. Widać było trochę przerażenia, także po pracownikach i zawodnikach Trefla Sopot, że są zszokowani. Jest to coś, co buduje trochę lęku. Cieszymy się, że wszyscy przechodzą to w miarę łagodnie, ale na początku trochę nam to wszystko porozwalało.

Czy ta sytuacja wiązała się z większymi kosztami finansowymi, które musieliście ponieść?

Na razie nie. Mieliśmy jechać na turniej siatkówki plażowej, więc odpadły nam koszty wyjazdu, hotelu. Póki co finansowo tego nie odczuwamy, wszyscy partnerzy są dalej z nami, nikt się nie odwrócił.

Tak naprawdę nie wiemy, czy zawodnicy będą mogli drugi raz zarazić się w trakcie sezonu, ale nawet, jeżeli tak, to macie już doświadczenie, wiecie, jak poradzić sobie z taką sytuacją. Czy to w jakiś sposób daje wam trochę więcej spokoju?

Trochę staramy się tak pocieszać. Byłem na plaży na turnieju i wszyscy mówili, że mamy super, bo prawie cała drużyna to przeszła, a nie wiadomo, co będzie później. Może to być jakiś pozytyw, ale myślę, że bardziej od strony mentalnej, może to wzmocnić zespół. Pracownicy klubu i zawodnicy, którzy nie byli zarażeni, pomagali chłopakom, którzy siedzieli na kwarantannie. To może zjednoczyć grupę, być bodźcem, który będzie nas ciągnął przez cały sezon.

Czy tak długa przerwa oznacza, że przygotowania do sezonu zaczynacie tak naprawdę od nowa?

Są dwa modele. Albo przechodzimy 8 tygodni przygotowań i pierwsze mecze gramy na zaciągniętym hamulcu ręcznym, albo idziemy systemem jak kadry narodowe – krótki okres przygotowań. Trener ma gigantyczny dylemat, tak naprawdę chyba nikt jeszcze nie zmierzył się z tak krótkim okresem przygotowawczym. Wiem, że dzwonił do bardziej doświadczonych szkoleniowców. To, jaką obierzemy drogę, zależy od tego, kiedy zawodnicy wrócą w pełni sił i zdrowia do treningów.

Czy macie już wytyczne, dotyczące rozgrywek ligowych? Liga wypracowała już rozwiązania?

Dzisiaj była rada nadzorcza w Gdańsku, wiem, że są różne warianty rozważane. Kiedy ustalano terminarz, pozostawiono kilka wolnych terminów w środku tygodnia, aby w razie różnych wypadków można było przesuwać mecze. Mam nadzieję, że żadna drużyna nie przejdzie tego, co my. Bądźmy jedynym przykładem, tego wszystkim życzę.

Odbijmy się od koronawirusa. Na ile procent zadowolony jest pan ze składu, który udało się zbudować? Czy wszyscy zawodnicy, których pozyskaliście, byli celami numer 1?

Kiedy skompletowaliśmy skład, mieliśmy szerokie uśmiechy. Wszyscy zawodnicy, którymi się interesowaliśmy, są w Gdańsku. Mamy bonus w postaci Mariusza Wlazłego, a finansowo zespół mieści się w budżecie. To jest nasz sukces. To jest fajna drużyna i widać było, że będzie można sporo namieszać, jeżeli wszystko szłoby normalnie. Tego jest żal, ale nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Mam nadzieję, że wyjdziemy z tego i pokażemy swoją siłę.

Czy odejście Rubena Schotta, którego chcieliście zatrzymać, to jedyna porażka transferowa?

Trochę tak, bo Ruben był takim ulubieńcem trenera. Ale jego zastępca, Moritz Reichert, to zawodnik tego samego typu. Trener reprezentacji Niemiec Andrea Giani trochę wyżej ceni nawet Moritza niż Rubena, więc myślę, że mamy bardzo ciekawego zawodnika.

Pokusi się pan o deklaracje, dotyczące waszych celów sportowych na koniec sezonu, czy sytuacja jest tak nieprzewidywalna, że miejsce nie ma znaczenia, a najważniejsze jest, żeby dokończyć rozgrywki?

Najważniejsze jest dokończenie sezonu przez całą ligę, tak naprawdę przez wszystkie ligi. Jeżeli liga stanie i nie będzie znów końca, to myślę, że będzie to krach finansowy dla wszystkich – dla ligi, dla klubów. Trzeba to dograć. Przez to, co zdarzyło się w naszej drużynie, nie wyznaczamy celów. Wszystko zależy od tego, kiedy i w jakiej formie wrócimy do treningów.

 
Posłuchaj całej rozmowy:

 
Rozmawiał Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj